piątek, 29 stycznia 2016

Solaris dla ZKP.

Przygotowania do tego wydarzenia trwały od dłuższego czasu. Zdobycie odpowiednich pozwoleń, wzięcie urlopu w pracy - wszystko wymagało odpowiedniego załatwienia spraw. Ba! Dzień wcześniej zatankowałam do pełna Czerwonego, a nawet go umyłam. Wszak nie co dzień jedzie się do fabryki autobusów, aby uczestniczyć w takiej hmm... uroczystości. Cóż to takiego się działo? Otóż mój ukochany przewoźnik w dniu 29 stycznia 2016 r. odbierał swój nowiutki autobus. Dodam, iż to był pierwszy fabrycznie nowy autobus tej marki w historii tego przewoźnika. A historia ta też już jest dość długa, gdyż w tym roku ZKP Suchy Las obchodzi 25-lecie istnienia. Teraz chyba rozumiecie, że nie mogło mnie tam w tym dniu zabraknąć. :)

Wyruszyłam odpowiednio wcześnie, aby broń Boże nie spóźnić się. Dzięki temu mogłam po drodze podziwiać przepiękny wschód słońca. Był tak urokliwy, iż postanowiłam na moment zatrzymać się, aby uwiecznić go na matrycy aparatu. Widzicie w tle górę z wieżą na szczycie? Tak, tak. To ta sama Dziewicza Góra, o której wspomniałam w tym wpisie -> klik.



Jechałam przez Biedrusko. Zatrzymałam się tam na chwilkę, aby zrobić małe zakupy. Gdy wróciłam do samochodu, postanowiłam jeszcze zrobić mu mały make-up. Chwyciłam za szmatkę oraz butelkę z płynem do mycia szyb i je wypucowałam. Ledwo skończyłam i wsiadłam do samochodu, podszedł do mnie Pan, który otworzył drzwi Czerwonego. Najpierw się wystraszyłam, ale po chwili okazało się, że ów Pan chciał poznać rok produkcji Czerwonego, pochwalić, w jak dobrym stanie jest autko i przy okazji przyznać się, że on przy takich 'grzebał'. Miło. :)

Ruszyłam w dalszą podróż. Gdy właśnie objeżdżałam rondo w Bolechowie-Osiedlu, na to samo skrzyżowanie wjechał Trabant. Wyobrażacie sobie takie spotkanie? Banana na twarzy miałam sporego. ;)

Kiedy zajechałam na miejsce, 'zameldowałam się' u ochrony pilnującej wjazdu do fabryki Solaris Bus & Coach. Po zweryfikowaniu, że "ja to ja", otrzymałam plakietkę i zezwolenie na wjazd na teren fabryki. Dojeżdżając na miejsce parkingowe o mało nie zapomniałam, jak się właściwie prowadzi samochód. Wszystko dlatego, że zobaczyłam, jak z naprzeciwka jedzie... autobus, dla którego się tutaj pojawiłam. Wow! Natomiast, jak później ujrzałam, w jakim towarzystwie przyszło mi zaparkować samochód, wiedziałam, iż zrobię wszystko, aby móc zrobić zdjęcie i umieścić je na blogu. Ale do tego wątku wrócę w dalszej części wpisu. Teraz spójrzcie, jaką plakietkę otrzymałam. Poczułam się iście jak VIP. Jedynie czerwony dywan został zastąpiony czerwonym samochodem. ;)


Okazało się, że do fabryki dotarłam szybciej, niż przedstawiciele mojego ukochanego przewoźnika. Pracownik firmy Solaris Bus & Coach zadbał więc, abym nie zanudziła się i oprowadził mnie po fabryce. Towarzyszyło temu ciekawe uczucie. Otóż kilka lat temu byłam już w tutejszej hali. O dziwo - sporo zapamiętałam z tamtej wizyty i pomimo, iż w międzyczasie fabryka się rozbudowała, czułam się, jakbym właśnie odwiedziła dom mojego, określę to może w ten sposób: 'wujostwa'. Ot - takie rodzinne spotkanie. :)

Podczas zwiedzania została mi przybliżona wizja towarzysząca IV generacji autobusów. Stwierdzam, że wiele rozwiązań zastosowanych w obecnie produkowanych pojazdach jest naprawdę interesujących. Kilka z nich przypominało mi to, z czym mam na co dzień styczność przy... moim rowerze. Od razu wyjaśniam - to jest komplement. :)

Po powrocie do hali odbiorów, gdzie autobus czekał już na swoich nowych właścicieli, zabrałam się za fotografowanie. Po chwili pojawili się przedstawiciele ZKP. Zaczęły się oględziny autobusu, sprawdzanie dokumentacji, itp. Dla mnie, jako miłośniczki, było to niezwykle ciekawe doświadczenie. Po raz pierwszy w życiu miałam okazję uczestniczyć w tego typu spotkaniu biznesowym. Cieszę się, że mogłam zobaczyć "od kuchni" zakup autobusu. Jednak szczegóły zachowam dla siebie - wszak jest to tajemnica handlowa. :)

Natomiast podzielę się z Wami innymi ciekawostkami. 
Jednym z momentów, który udało mi się uwiecznić, było 'zarejestrowanie' na moich oczach nowego autobusu. Do tego zadania został oddelegowany kierowca ZKP. Przyznaję, że byłam zaszokowana, jak sprawnie mu poszło zamontowanie tablic rejestracyjnych. Ledwo zdążyłam zdjęcia zrobić. ;)


Widziałam również ten autobus od spodu. Co prawda, nie odważyłam się wejść pod niego i to nawet nie tyle ze strachu, co z braku czasu. Tak bardzo skupiłam się na zrobieniu mu zdjęć z każdej strony, że w chwili, gdy chciałam pod niego wejść, właśnie go opuszczano. ;)

Spędziłam w fabryce kilka godzin, więc miałam okazję trochę się porozglądać i skupić wzrok nie tylko na autobusach. Moją uwagę przyciągnęły chociażby takie animowane postacie. Chyba nie muszę tłumaczyć, co się znajdowało za drzwiami, na których zostały te jamniki umieszczone? ;)


Tuż przed godziną 13:00 (!) opuściliśmy teren fabryki. Nie obyło się oczywiście bez małej sesji zdjęciowej.

Przyznam, że czekało mnie nie lada wyzwanie, gdyż w butach na obcasach (!) musiałam pobiec po samochód, zrobić mu zdjęcie, podjechać do ochrony, 'odmeldować się', oddać plakietkę VIP i dogonić autobus, który wyjechał w trasę chwilę wcześniej. Problem w tym, że w tym samym momencie fabrykę opuszczały jeszcze 3 inne samochody.

Co do zdjęcia - nie jest jakieś wybitne, bo naprawdę robiłam je 'w locie'. Niemniej - w życiu nie sądziłabym, że dożyję dnia, w którym wjadę na teren fabryki zabytkowym samochodem (Czerwony w tym roku obchodzi 25 urodziny!) i sfotografuję go na tle autobusu najnowszej generacji! Lepiej! Widzicie ten przegubowy pojazd? Na całej kuli ziemskiej są tylko 4 takie egzemplarze. Cóż to takiego? Solaris Trollino o długości 18,75 m. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że przepisy nie zezwalają na wyprodukowanie dłuższego pojazdu. Zazwyczaj pojazdy przegubowe mają 18 m.


Wróćmy jednak do bohatera dzisiejszego wpisu. Sucholeski autobus dogoniłam dopiero na rondzie znajdującym się na obwodnicy Murowanej Gośliny. Dalej czekało mnie trudne zadanie. Chciałam wyprzedzić ten autobus, aby zrobić mu zdjęcia, jak jedzie do swojego nowego domu. Zadanie o tyle trudne, iż zdawałam sobie sprawę, że wystarczy tylko chwila nieuwagi i mogłoby się coś złego stać. Droga wąska, sporo zakrętów. Dusza na ramieniu. Na szczęście udało się znaleźć kilka odcinków, na których mogłam bezpiecznie wykonać manewry wyprzedzania. Docenienia wymaga też współpraca z kierowcami - zarówno samochodu pilotującego autobus, jaki i samego autobusu. Panowie - serdecznie dziękuję za pomoc!

Miłym zaskoczeniem było dla mnie, gdy jeszcze w fabryce zaproponowano mi, abyśmy zrobili na trasie fotostop. Gdy kierowcy podali, gdzie możemy go zrobić - oniemiałam. Od razu przytaknęłam. Otóż zaproponowali miejsce, w którym w 2014 r. odbył się mój urodzinowy przejazd autobusem. Wiedziałam więc, iż można zrobić tam ciekawe zdjęcia. Jedno z z nich wyszło tak:


Oczywiście autobus ruszył z miejsca jako pierwszy. Stąd też cały czas 'siedziałam mu na ogonie'.


Zastanawiałam się tylko, jak ten autobus wyprzedzić, abym na bazę dotarła jako pierwsza. Znałam trasę i wiedziałam, że wykonanie takiego manewru będzie niezwykle trudne. Duży ruch, krótkie odcinki, na których można wyprzedzać. Kilkaset metrów przed Chludowem udało mi się 'wypruć' do przodu. Na bazę dosłownie wleciałam, zaparkowałam auto gdzie bądź, chwyciłam aparat w dłoń, wyskoczyłam z samochodu i... nawet nie zdążyłam zaplanować jakiegoś sensownego kadru, gdy w bramie właśnie ukazał się autobus. Pokażę więc inne, też mało sensowne zdjęcie (ale i tak o niebo ciekawsze), które zrobiłam tuż po zaparkowaniu autobusu:


Przyjazd autobusu był sporym wydarzeniem w firmie. Prawie wszyscy pracownicy przerwali wykonywane zadania i przyszli na plac, aby podziwiać nowy nabytek. Jednak co się dziwić? Poprzedni fabrycznie nowy autobus pojawił się tutaj 9 lat temu. Ponadto, mając na uwadze jubileusz firmy, jest to urodzinowy prezent. Nie mógł więc przejechać przez plac niepostrzeżenie. Kiedy jednak wszelkie 'ochy i achy' się skończyły, a autobus został odstawiony na miejsce postojowe, mogłam znów wkroczyć do akcji. Cel - zrobić kolejne zdjęcie do 'rodzinnego albumu' Czerwonego. Oto efekt:


Więcej zdjęć Solarisa można zobaczyć na TWB -> klik. Zapraszam. :)

środa, 27 stycznia 2016

Trockenwald.

W poprzednim wpisie rozpoczęłam opisywanie walorów gminy Czerwonak. Tym razem chciałabym poświęcić kilka słów gminie, z którą moja osoba jest szczególnie kojarzona. Oczywiście chodzi o gminę Suchy Las. 

Mój pierwszy, w pełni zapamiętany, kontakt z tymi terenami miał miejsce jeszcze w czasach, gdy chodziłam do szkoły podstawowej. Moja ówczesna przyjaciółka zaprosiła mnie na działkę swoich rodziców. Działka znajdowała się w Jelonku. Pamiętam, jak dziś, że rodzice przyjaciółki zawieźli nas tam swoją Škodą Favorit. To auto miało lakier w kolorze... No, właśnie... nie mogę sobie przypomnieć nazwy fabrycznej, ale było to coś w rodzaju: "kamień księżycowy". Przyznam, że Favoritka wywołała wówczas na mnie takie wrażenie, że... obiecałam sobie, iż w życiu nie pozwolę, aby moi Rodzice kupili taki wynalazek. Tej obietnicy dotrzymałam, jednak życie płata figle. Kilka lat temu na jakiś czas stałam się kierowcą Favoritki, ale... o tym wspomnę przy innej okazji.

W 1998 r. na sucholeskim cmentarzu został pochowany mój dziadek (babcia dołączyła do niego 9 lat później). Do dzisiaj mnie to zastanawia, dlaczego tak się stało. Dziadkowie nie mieli nic wspólnego z Suchym Lasem, a jednak los właśnie tutaj zapewnił im wieczny odpoczynek... Przypadek?

Kolejny ważny moment to rok 1999. Wówczas moja rodzina związała się z tą gminą 'na papierze'. Później (około 2005 r.) zostałam miłośniczką komunikacji. Zaczęłam fotografować sucholeskie autobusy. W większości przypadków spotykałam się z pozytywnymi reakcjami kierowców. Również osoby zarządzające firmą z uśmiechem na twarzy podchodziły do tego, co robię. Z biegiem lat, po odbyciu wielu podróży po kraju i Europie, uznałam, że tutejsza społeczność jest najsympatyczniejszą z tych, które udało mi się poznać. Stąd też pokochałam ZKP Suchy Las. W wolnym czasie staram się uwieczniać na matrycy aparatu wszystkie ważne momenty w dziejach firmy. Co z tego mam? Satysfakcję, że w ten sposób współtworzę historię. Uwieczniam zagadnienia, o których mało kto słyszał. Znalazłam swoją niszę.

Oczywiście nie ograniczam się tylko do jednej tematyki. Uczestniczę w rajdach rowerowych, które są już stałym punktem w kalendarzu rowerzystów. Rajd im. Wojciecha Bogusławskiego, Rajd Herbowy, Pieczona Pyra - jednym tchem mogę wymienić te najważniejsze. Każdy ma swój klimat, każdy propaguje inne zagadnienie, każdy jest dla mnie ważny. Na rajdzie Bogusławskiego zawsze wypatruję, jakie atrakcje tym razem zapewni Centrum Kultury. Są koncerty, przedstawienia, pokazy tańców, wystawy. Co roku coś nowego, fascynującego. Prawdziwy raj dla fotografa. Na Herbowym mogę wykazać się wiedzą o gminie. Z kolei na Pyrze jest okazja do wzięcia udziału w konkursach sprawnościowych. Można porozmawiać ze znajomymi i podsumować rowerowy rok. Nie ukrywam, że często staram się na jednym zdjęciu połączyć wszystkie te zagadnienia. Oto kilka efektów:

Rajd im. Wojciecha Bogusławskiego -> klik

Rajd Herbowy -> klik

Lubię także poznawać walory przyrodniczo-krajobrazowe tych okolic. Swego czasu promowałam je na nieistniejącym już dzisiaj portalu "tutej.pl". Jedyną pozostałością po tamtej aktywności jest mój artykuł, skopiowany przez interię. Można się z nim zapoznać tutaj -> klik. Zdaję sobie sprawę, iż nie są to wyżyny dziennikarstwa. Mimo to ten tekst zainteresował wiele osób, które dotychczas nie miały pojęcia o istnieniu tak ciekawego rezerwatu. Chyba nie muszę dodawać, że jest to jedno z moich ulubionych miejsc spacerowych? :)

W miarę możliwości staram się brać udział w uroczystościach odbywających się na terenie gminy. Do najważniejszych zaliczam: rocznicę wybuchu II wojny światowej oraz święto niepodległości. Ta pierwsza odbywa się w Łagiewnikach (dawnej wsi, która została wchłonięta w teren poligonu Biedrusko). Tutaj jest zawsze skuteczny wabik dla mnie. Część uczestników przyjeżdża na pokładach autobusów ZKP Suchy Las. W tej sytuacji nie może mnie tam zabraknąć. Ktoś przecież musi to sfotografować. ;) Nawet stworzyłam na TWB tag, pod który wrzucam zdjęcia z tego wydarzenia (oczywiście mam zdjęcia z innych lat, ale ich jeszcze nie opublikowałam) -> klik.

Natomiast ta druga uroczystość ma miejsce przy figurze NMP w Golęczewie. Prawie co roku temu wydarzeniu towarzyszy  rajd rowerowy, gdzie na mecie czekają m.in. rogale marcińskie. Mniam. ;) Dowód, że tam bywam? Proszę bardzo -> klik. Ta nieśmiała nimfa w 2:36 to ja. ;)
Chcecie być na bieżąco z informacjami dotyczącymi gminy? Przyznam, że jeden link nie załatwi sprawy. Zacznę więc od najważniejszego -> klik. Pod nim kryje się najistotniejsza strona o gminie. Znajdziecie tam mnóstwo dalszych odnośników. Nie wskazuję niczego więcej, gdyż sami będzie wiedzieli najlepiej, czego chcecie się jeszcze dowiedzieć.

Na terenie gminy wydawane są dwie gazety. Za najważniejszą uważana jest "Gazeta Sucholeska" -> link. Drugim istotnym pismem jest "Sucholeski. Magazyn mieszkańców gminy" -> klik.
Gmina ma nawet swoją telewizję -> klik.
Jeżeli chcecie poczytać trochę opinii samych mieszkańców i osób mających wpływ na to, co dzieje się w gminie, zajrzyjcie tutaj -> klik.

Nie mogę też nie wspomnieć o Centrum Kultury i Bibliotece Publicznej w Suchym Lesie -> klik. Tym bardziej, że ostatnimi czasy coraz częściej zapoznaję się z ich ofertą. Ale o tym napiszę w kolejnym wpisie. :)

W Suchym Lesie są także: Gminny Ośrodek Kultury oraz Park Wodny Octopus, jednak pozostają one raczej poza moim kręgiem zainteresowań.
A teraz, aby tym dość długim tekstem choć trochę nawiązać do Czerwonego, zamieszczę zdjęcie, które zrobiłam w tym roku. Czerwony zapozował na tle filii Szkoły Podstawowej im. Wojciecha Bogusławskiego w Suchym Lesie. Budynek został oddany do użytku w 2014 r. Chcecie zaglądnąć do środka? Kliknijcie tutaj -> klik. :)


2.01.2016 r., Suchy Las, ul. Konwaliowa.

niedziela, 10 stycznia 2016

Czerwone serce.

Dzisiejszy tytuł wpisu ma wiele ukrytych znaczeń. Zapewne z powodu daty publikacji, pomyślicie, że chodzi o "wielkie granie", które odbywa się już po raz 24. I coś w tym jest - jednak o tym napiszę na samym końcu.

Jeżdżąc ostatnio samochodem wpadłam na pomysł, aby zacząć opisywać podróże szlakiem Czerwonego, czyli trasy przemierzone za kółkiem mojego Wartburghini, bądź... związane z kolorem czerwonym. Będzie to też okazja, aby wrócić do myśli przewodniej tego bloga. Muszę przyznać, że ostatnio dość mocno odbiegłam tematyką od tego zamysłu. Mam tylko nadzieję, że nie zanudziłam Was moimi wywodami o muzyce, gadżetach i... pieczeniu ciast. ;)

Najpierw jednak ciekawostka, którą już dawno chciałam sfotografować. Opisywaną dzisiaj wyprawę zacznę od... wizyty w myjni samochodowej. Musiałam zmyć sól, która się ostatnio nazbierała na samochodzie. Przy okazji sfotografowałam znak, na którym przedstawiono... No, właśnie! Nie uważacie, że na tym logo odwzorowano bryłę Wartburga? Może nie idealnie, ale jest równie kanciata. ;)


Gdy autko nabrało już blasku, wsiadłam za kółko i pognałam dalej. Raz - chciałam Czerwonego nieco osuszyć, dwa - spieszyłam się, aby w pewnym miejscu zrobić kilka zdjęć autobusów. Z powodu budowy wiaduktu, który będzie przebiegał nad torami kolejowymi, wyznaczono tam ciekawy objazd. W ramach dodatkowych atrakcji zapewniono kilka wąskich zakrętów po 90 stopni ze znakami drogowymi w skrajni. Interesujące dla fotografa. Dla kierowców, zwłaszcza większych pojazdów, jest to naprawdę spore wyzwanie. Nie będę Was zamęczać całą fotosesją, którą tutaj wykonałam. Zamieszczę tylko 3 zdjęcia, aby zobrazować, jak praca kierowcy autobusu jest czasami trudna. Ciekawe, ile sekund zajęło kierowcy samochodu osobowego znalezienie biegu wstecznego? ;) Dodam, że w ciągu 45 min. przemknęły przez ten 'odcinek specjalny' trzy eLki kat. C z przyczepą. Kursanci mięli więc do zaliczenia niezły 'poligon'.




Wracając do tematu wpisu. Serce zazwyczaj kojarzy się nam z kolorem czerwonym. Pomijając kwestie anatomiczne, łączymy też ten symbol z miłością. Miłość to otaczanie kogoś czułością, troskliwością, serdecznością. Czerwony ostatnio zaznał tych wszystkich uczuć. :)

Czy Wy to widzicie? Pytacie pewnie: "A co mamy widzieć?". Przyznam, że podobnie zareagowałam, jak usłyszałam takie pytanie.

Kilka dni temu 'pożyczyłam' Czerwonego jego właścicielowi. Gdy autko do mnie wróciło, usłyszałam właśnie podobne pytanie. Przyznaję szczerze - od razu zapytałam: "tylko mi nie mów, że znów jakąś kolizję zaliczył?". Gdy usłyszałam przeczącą odpowiedź i przyglądnęłam się autku - oniemiałam. Nie dowierzałam oczom! Prawie łzy mi poleciały. Łzy radości.

Czy Wy widzicie te drzwi kierowcy? Nie ma 'wgniotu'! Udało się to 'wyklepać'. Nie sądziłam, że człowiekowi tak niewiele potrzeba do szczęścia. Taki prezent jest dla mnie lepszy niż bombonierka czy bukiet kwiatów (choć jednym i drugim nie pogardzę ;) ). Chwilę później dowiedziałam się jeszcze, że w autku zostało usprawnionych kilka innych rzeczy (rozrusznik, linka hamulca). Panowie - serdecznie dziękuję! Bardzo! :)

Korzystając z tego, że w końcu nie muszę się głowić, jak zrobić zdjęcie, aby ukryć te felerne drzwi, bezczelnie ustawiłam Czerwonego tak, aby je uwiecznić na zdjęciu.

Uznałam, że gmina Czerwonak z racji koloru, z jakim jej nazwa się kojarzy, będzie idealna na inaugurację. 
Tablica widoczna w tle rozpoczyna cykl: "Szlakiem Czerwonego".  Po prawej stronie tej tablicy zostały opisane główne atrakcje, które można spotkać na terenie gminy. Dzisiaj zabiorę Was do tej, którą widać w prawym dolnym narożniku.


Jednak najpierw musimy zostawić samochód na parkingu. Wbrew pozorom - nawet tam można spotkać coś interesującego. Najpierw zaprezentuję niepozorne zdjęcie. Nic ciekawego, prawda? Parking, jak parking. Śmietniki, jak śmietniki.


Ale po odwróceniu się o 180 stopni...


 ... naszym oczom ukazuje się nieczęsto spotykany widok. Widzieliście kiedyś sweter dla drzewa?


Dokąd Was dzisiaj przyprowadziłam? Witam Was przy "Dziewiczej Bazie". Obiekt powstał w 2014 r. Pamiętam czasy, jak tutaj "nie było niczego". Znalezienie miejsca dla samochodu stanowiło czasami wyzwanie. Teraz mamy spory parking, miejsce na ognisko, cafe bistro... No, ale dość tej reklamy. Wszak cel wyprawy jest nieco dalej.



Tak, tak, tak. Zdecydowanie musimy podążyć zgodnie ze znakiem. Idziemy do wieży widokowej. :)


Ale hola, hola. Nie tak łatwo. Nie tak prosto. Zanim dotrzemy do wieży, musimy się chwilę wyciszyć, uspokoić, nabrać dystansu. Posłuchać śpiewu ptaków. Wróć! Z tymi ptakami nieco przesadziłam. Przecież mamy zimę. ;) 

Spójrzcie jednak na drogę. Macie wrażenie, że jesteście w górach? I pomyśleć, że znajdujemy się zaledwie10 km na północny wschód od Poznania. :)


Dokąd się tak wspinamy? Na Dziewiczą Górę! Po dotarciu na szczyt możemy pochwalić się, że wdrapaliśmy się na 143 m n.p.m. Dodam też, że Dziewicza Góra jest drugim po Górze Moraskiej (154 m n.p.m.) wzniesieniem moreny czołowej stadiału poznańskiego. 

Ale można wejść jeszcze wyżej! Do tego służy wieża widokowa. Jej całkowita wysokość wynosi 40 m. Natomiast taras widokowy usytuowany jest na wysokości 30 m. Do pokonania są 172 stopnie. Tego dnia była zamknięta. Jednak wcześniej byłam do góry kilkukrotnie i zapewniam, że rozpościera się stamtąd ciekawy widok. Przy sprzyjającej pogodzie i... teleobiektywie podpiętym do aparatu fotograficznego, można zaobserwować nawet elewator w Gądkach! Dla nietutejszych - polecam 'rzucenie okiem' na mapę. ;)


Dziewicza Góra znajduje się na terenie Parku Krajobrazowego "Puszcza Zielonka". Mam sentyment do tego miejsca. Rodzice często przywozili mnie tutaj na niedzielne spacery. Miłe wspomnienia tkwią we mnie do dnia dzisiejszego. Obecnie, z racji przynależności do koła rowerowego PTTK „Viator” im. Ryszarda Walerycha w Czerwonaku, czuję się w obowiązku, aby tę puszczę poznawać dalej i pokazywać jej piękno kolejnym pokoleniom.

W związku z tym podjęłam trop i ruszyłam dalej. :)


Na szczęście na swej trasie nie spotkałam wilków. Choć teoretycznie jest to możliwe. Niedawno media obiegła informacja, że w okolicach Biedruska widziano te zwierzęta -> klik.

Natomiast natrafiłam na ślady bytności innych stworzeń. Spójrzcie na ten dąb:




Nie wytrzymam. Muszę wtrącić wątek muzyczny. Jednak robię to tylko po to, aby lepiej zobrazować kolejne zdjęcia. Posłuchajcie tego utworu -> klik. Najlepiej od fragmentu 1:11. ;)

Przy okazji znalazłam ciekawe wykonanie tej piosenki -> klik. Tylko uważajcie na pisk na końcu. ;> 




Gdybyście chcieli dotrzeć do tego 'domu korników', to podpowiadam, że znajduje się on przy pewnym szlaku. Jakim? Podpowiedź ukryłam na kolejnym zdjęciu. :)


Idąc dalej docieramy do jednego z moich ulubionych punktów w tej części Puszczy Zielonka. Uwielbiam widok na tę dolinę. Teraz, gdy nie ma liści, można dość dobrze pokazać to miejsce na zdjęciu.


Gdy wróciłam do samochodu, przypomniało mi się, że rano nabyłam... pewne czerwone serduszka. Było już ciemno, więc postanowiłam podjechać w jakieś dobrze oświetlone miejsce, aby móc zrobić im zdjęcia. Wybór padł na parking pewnego centrum handlowego. Nie, nie - nie jestem, z tych co weekend spędzają na 'shopingu'. Choć nie ukrywam, że lubię odwiedzać to centrum handlowe. Dlaczego? Można tutaj 'poszaleć' trochę za kółkiem samochodu. Pochylnie między piętrami są wręcz do tego stworzone. Dowód - zdjęcie zrobiłam na najwyżej położonym poziomie. Wszak - im wyżej się wjedzie, tym będzie więcej zabawy przy pokonywaniu kolejnych pochylni. ;)


Patrząc na lusterka Czerwonego można uznać, że tego dnia faktycznie był otoczony miłością. ;)


Jak widzicie - w tym roku Czerwony też 'zagrał'. W przenośni, ale nie tylko. Otóż cały dzień towarzyszyła mi płyta (a w zasadzie dwie), którą otrzymałam niedawno od wiernej Czytelniczki bloga. Kochana - bardzo Tobie dziękuję! Z kronikarskiego obowiązku - do listy, którą zamieściłam w tym wpisie -> klik, dopisuję kolejną płytę zespołu Perfect "Z archiwum Polskiego Radia. Nagrania koncertowe z 1981 roku". Tym samym mogę napisać, że to był Perfect'cyjny dzień. :)

piątek, 1 stycznia 2016

Sylwestrowy nowy rok.

Spotkanie rodzinne Czerwonego -> klik przypomniało mi, że kiedyś w mojej głowie zrodził się pewien projekt. Otóż postanowiłam sfotografować Czerwonego w towarzystwie innych Wartburgów oraz Trabantów, które można spotkać w Poznaniu i okolicach.

Tworząc więc nową tradycję, postanowiłam, że w sylwestrowy wieczór nadrobię kilka całorocznych zaległości. Dlaczego tradycję? Rok wcześniej podobnie spędziłam wieczór -> kilk.

Jednak to popołudnie zaczęło się od polowania na zupełnie inny pojazd. Korzystając z tego, że wyszłam wcześniej z pracy i było jeszcze jasno, a ja miałam aparat przy sobie - ruszyłam na trasę linii 902. W ciągu dnia dostałam informację, że można na tej linii spotkać autobus, którego nie udało się mi jeszcze sfotografować poza bazą firmy, do której on należy. Jednak łatwo nie było. Pierwsze podejście było zdecydowanie nieudane. Jedyne sensowne zdjęcie, jakie dałam radę wykonać, prezentuje się tak:


Przebicie się przez samochody w tym miejscu graniczyło z cudem. Fakt faktem - zbyt rzadko tutaj bywam i nie pomyślałam, że w ostatni dzień roku ludzie z niespotykanym wręcz natężeniem będą okupować tutejszy market. Nie tracąc czasu, wróciłam do samochodu i pognałam za autobusem, myśląc jednocześnie o miejscu, w którym z większym spokojem da mu się zrobić zdjęcie. Udało się to uczynić dopiero w Suchym Lesie. Ostatecznie dotarłam na pętlę, aby złapać jeszcze autobus od tyłu. Gdy zaparkowałam na poboczu i wysiadłam z auta, okazało się, że w naszą stronę jedzie autobus linii 901. Tego nawet nie przewidziałam. Na 'totalnym spontanie' wymyśliłam kadr, w którym udało mi się złapać wszystkie pojazdy jednocześnie. Dobrze, że wcześniej zdążyłam podpiąć obiektyw szerokokątny. ;)


Następnie pognałam do Poznania, jednocześnie na trasie robiąc kilka zdjęć autobusowi na linii 902. Gdy zadanie wykonałam - postanowiłam... wrócić do Suchego Lasu. Miałam od razu pojechać na osiedle Grzybowe w Złotnikach. Jednak, gdy zauważyłam, jaki zachód słońca się szykuje, postanowiłam podjechać w jedno miejsce, z którego się takie widoki z przyjemnością ogląda. Traf chciał, że akurat obok przejeżdżał autobus linii 902, którego chwilę wcześniej fotografowałam w Poznaniu. :)


Nie mogłam też odmówić sobie zdjęcia z panoramą Suchego Lasu. W oddali widać od lewej: kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, Galerię Sucholeską, Centrum Kultury i Bibliotekę Publiczną. Pomiędzy tymi dwoma ostatnimi budynkami, nieco bliżej nas wystaje daszek znajdujący się nad remizą OSP Suchy Las. Lubię wracać do tego miejsca. Podziwiać, jak zmienia się na przestrzeni lat. Może kiedyś pokuszę się, aby odkopać stare zdjęcia, gdzie nie ma galerii, ośrodka kultury wraz z biblioteką, a na polu rośnie zboże i kwitną czerwone maki...


Po tych kilku romantycznych chwilach oraz refleksją, iż właśnie podziwiam ostatni zachód słońca w 2015 r., postanowiłam ruszyć w dalszą drogę. Dotarłam na 'Grzybka' (tak potocznie mówi się na to osiedle). Liczyłam, że auto, które chciałam tutaj spotkać, będzie akurat stało przed domem. Miałam szczęście!



 Idąc za ciosem - postanowiłam podjechać do jeszcze jednego auta. Wszak - trzeba było w końcu uwiecznić samochód, o którym wspomniałam w tym wpisie -> klik.


Tym samym jest to już drugi czerwony Wartburg, z którym udało się zapozować. Następnie pojechałam sprawdzić, czy auto, które widziałam, gdy wyszłam z pracy, stoi jeszcze w tamtym miejscu. Po dotarciu na parking nie dowierzałam w moje szczęście. Stał!


Tym samym do zaliczenia został mi jeszcze jeden punkt, który przewidziałam na ten wieczór. Wiedziałam jednak, że nie uda mi się zrobić takiego zdjęcia, jakie zaplanowałam kilkanaście tygodni temu. Przejeżdżając kilka dni wcześniej zauważyłam, że samochód został przeparkowany i 'ukryty' z tyłu. Ale co to dla mnie? ;) Wpasowałam się Czerwonym tak, aby udało się złapać chociaż fragment jego kolegi. Zaległości udało się nadrobić! W jedno popołudnie! :)


Robiło się późno, a mój grafik był nadal napięty. Wszak sfotografowanie Czerwonego nie było jedynym celem tego dnia. Chciałam jeszcze powtórzyć coś, co udało się uczynić rok wcześniej. Tym razem postawiłam jednak na uwiecznienie ostatniego kursu linii 905 w roku 2015 r. Miałam jeszcze trochę czasu, więc podjechałam w okolice dworca PKS, aby upewnić się, gdzie można tam obecnie legalnie zaparkować samochód. Następnie udałam się na 'przerwę techniczną' do domu. Na trasie spotkałam autobus mojego ukochanego przewoźnika. Spokojnie - to owszem była linia 905, ale jeszcze nie jej ostatni kurs tego dnia. ;)


Na ul. Księcia Mieszka I mijałam się z innym autobusem linii nr 905. Mignęło mi, że był to wóz #9113. Tak sobie pomyślałam, że jak on się trafi jako ostatni to... Będzie ciekawe przypieczętowanie tego dnia. Dlaczego? Gdy rano przyszłam do pracy, na komputerze pojawiła się informacja, iż moje hasło wygaśnie za... 13 dni. To mnie jeszcze nie ruszyło, ale jak się okazało, że ostatniemu dokumentowi, jaki utworzyłam tego dnia, musiałam nadać numer 113 i sprawa, którą obsłużyłam, jako ostatnią miała numer 13/13... Na szczęście (?) na ostatnim kursie linii 905 pojawił się wóz #9120. Problem (?) sam się rozwiązał. ;)


Motyw rowerowy nie pojawił się bez powodu. Następnego dnia planowałam wziąć udział w spotkaniu noworocznym nad jeziorem Rusałka. Pomimo mrozu i prószącego śniegu, udało się to uczynić. Tutaj możecie zapoznać się z fotorelacją z tego wydarzenia -> klik.

Ledwo zrobiłam zdjęcie, trzeba było się zwijać. Raz - chciałam ten autobus sfotografować jeszcze gdzieś na trasie. Dwa - nie mogłam spóźnić się na ostatni kurs linii 902. Oczekując na trasie na autobus właśnie tej linii, przypomniałam sobie, że miałam coś jeszcze w tym roku sfotografować. Chodziło o przystanek autobusowy na Morasku. Czy mi się wydaje, czy tam w środku wymalowana jest wielka liczba 13? ;) Jeśli widzicie tam tylko zygzaki błyskawicy, to może przy tej interpretacji zostańcie. Ja i tak jestem pewna, że to 13. Na lewo od liczby jest to napisane słownie ("Poznańska Czarna Trzynastka"). ;) Co się kryje pod tym hasłem? Zobaczcie tu -> klik. :)


Niestety zdjęcia autobusu nie udało się zrobić. Autobus zbyt krótko stał na przystanku. Pognałam więc na pętlę w Suchym Lesie. Wiedziałam, że jest tam fatalne oświetlenie, ale... liczyłam na cud. Jednak tym razem nie nastąpił. ;) Wróciłam więc do Poznania. Stąd właśnie miał ruszyć ostatni liniowy autobus ZKP Suchy Las w 2015 r. Tym razem nie było problemu z oświetleniem, a zdjęcie prezentuje się tak:


Gdy autobus ruszał, była godzina 22:40. Powoli musiałam pomyśleć o miejscu, w którym chciałabym przywitać Nowy Rok, jednocześnie mogąc zrobić ciekawe zdjęcie. Objechałam pół miasta, aż ostatecznie wylądowałam przy rondzie Kaponiera. Północ powitałam w takich 'okolicznościach przyrody':


Wiele osób, pytając się mi, jak spędziłam sylwestra, nie mogło pojąć, dlaczego nie bawiłam się ze znajomymi, sącząc różnego rodzaju napoje. Odpowiadając, zwracałam uwagę, że nie ma nigdzie zapisanego takiego przykazu. Fakt faktem - znajomych mam niewielu. Jednak spowodowane jest to głównie tym, że stawiam na jakość, a nie ilość. Poza tym - czy naprawdę trzeba robić to, co wszyscy? Realizujmy plany, które sprawią nam przyjemność. Ja wróciłam do domu bardzo szczęśliwa. Na drugi dzień nie miałam problemu z bólem głowy i dałam jeszcze radę wybrać się na rower. Nie mam czego żałować. :)

Czerwony zrobił tego dnia ok. 100 km.
Tegoroczne podróże zamknął z wynikiem na liczniku: 96 635 km (kilka z tych km nakręciłam już w 2016).