niedziela, 29 marca 2015

Przegląd.

Jakiś czas temu wybrałam się Czerwonym na coroczne badanie techniczne. Niby nic takiego, rutynowa sprawa, ale... śmiechu miałam co nie miara. 

Podjechałam do punktu kontroli. Brama była zamknięta, więc diagnosta nie widział, że podjechał jakiś samochód. Zamknęłam więc Czerwonego na klucz i udałam się do wnętrza budynku. Po przywitaniu i omówieniu sprawy, udaliśmy się w stronę samochodu. Diagnosta, widząc, że przyjechała do niego blondynka (to nic, że farbowana), pomyślał, że zapewne nie poradzę sobie z wjazdem na kanał. Nie miałam potrzeby udowadniania komukolwiek, że się myli, więc bez zająknięcia podałam mu kluczyki, gdy mnie o nie poprosił. Tym bardziej, jak się później okazało, to nie ja miałam kłopot z wjazdem. Cóż - zgodnie z powiedzeniem: "ten się śmieje, kto się śmieje ostatni". ;)

Pan podszedł do Czerwonego, nacisnął na przycisk klamki i... oo. Zamknięte. Dodam, że do obsługi Wartburga są potrzebne trzy kluczyki i trzeba wiedzieć, który do czego służy. Pan się chwilę miotał, zanim odkrył, który z nich jest tym właściwym. W końcu jednak udało mu się dostać do środka. Teraz przyszła kolej na uruchomienie auta. Hmm... który kluczyk by tu wybrać... Po wypróbowaniu wszystkich trzech - o dziwo - trafił w 10. ;) Jednak problem pojawił się, gdy podjął próbę umieszczenia go w stacyjce. Trzeba wszak wiedzieć, że ten klucz można włożyć w tylko jeden, konkretny sposób. Pominę, że Pan zaczął od poszukiwań stacyjki po prawej stronie kolumny kierownicy. Taki psikus, że w Wartburgu znajduje się ona po lewej stronie. Po 2 minutach nieudanych działań włożenia klucza, podeszłam do Pana i miło zapytałam, czy może mam mu pomóc. Miał jednak szczęście i właśnie w tym momencie udało mu się ten kluczyk właściwie włożyć. Uśmiechnął się więc tylko i odpalił auto. Wjechał na kanał, zatrzymał samochód, wyłączył silnik, zaciągnął hamulec. Pominę opis sprawdzania hamulców, szyb, pomiar emisji spalin, stan amortyzatorów, stan ogumienia, itd., bo w tym zakresie nic ciekawego się nie wydarzyło. Przejdę do zrelacjonowania tylko tych czynności, które mnie jeszcze dodatkowo rozbawiły.

Diagnosta chciał sprawdzić ustawienie świateł. Tylko, że jakoś tak nie bardzo wiedział, jak włączyć światła. Wciskał wyłącznik, ciągnął w bok i... nic. Dopiero po dłuższej chwili odkrył, że wyłącznik świateł należy przyciągnąć do siebie (wnętrza auta). Włala! Gdy ustawienie zostało odfajkowane, Pan postanowił otworzyć maskę Czerwonego. Domyśliłam się, że przymierza się do tej czynności, gdyż od dłuższej chwili szukał czegoś przy otwartych drzwiach kierowcy. Zdziwiło mnie tylko, czego on szuka w okolicy zawiasów i tapicerki drzwi. W końcu zapytałam wprost, czy może chce otworzyć maskę. Gdy otrzymałam twierdzącą odpowiedź, wyjaśniłam, że dźwignia zwalniania blokady pokrywy komory silnikowej znajduje się między deską rozdzielczą a półką. Udało się. Tyle, że ja wiedziałam, że to nie koniec. Wszak trzeba jeszcze nacisnąć w lewo zamek pokrywy. Odkrycie tego też zajęło chwilę diagnoście. Po otwarciu pokrywy Pan stał nad komorą silnika, podtrzymując jedną ręką ową pokrywę. Od razu pomyślałam sobie: "Ciekawe, po ilu minutach zorientuje się, że nawet tak stary samochód jest wyposażony we wspornik?". Brawo. Po 2 minutach Pan się zorientował, że Czerwony ma takie udogodnienie. :)

Po zakończeniu badania, Pan postanowił osobiście wyjechać samochodem na zewnątrz. Tylko, że jakoś tak biegu wstecznego też nie potrafił włączyć... Ostatecznie jednak udało mu się opuścić budynek, przy okazji nie uszkadzając Czerwonego.

Z ciekawości podpytałam Pana, czy Wartburgi pojawiają się u Niego na badaniach. Odpowiedział, że Czerwony był drugim autem tej marki w historii tej stacji. Tym samym gratuluję, że mimo wszystko 'ogarnął' ten samochód. :)


23.08.2014 r., Poznań. Zdjęcie powstało podczas kręcenia filmu przez niemiecką telewizję. Czerwony dla potrzeb filmu został umieszczony na podnośniku. O filmie napiszę przy innej okazji. :)

P.S. Żeby nie było, że jestem taka bystra w obsłudze samochodu. Pamiętam, jak kiedyś podjechałam samochodem służbowym (bodajże to było Suzuki SX4) na stację paliw i nie wiedziałam, jak otworzyć (była zablokowana) klapkę od wlewu paliwa. W końcu poprosiłam obsługę stacji o pomoc. Wtedy dowiedziałam się, że do otwierania tej klapki służy dźwignia znajdująca się przy fotelu kierowcy. Tak to jest, jak na co dzień jeździ się jakimś NRD-owskim wynalazkiem bez takich wymysłów. ;)

poniedziałek, 2 marca 2015

Dekielek.

31.01.2015 r.
Plan na ten dzień był prosty - pojechać na zdjęcia, aby uwiecznić ostatni dzień pracy pewnego kierowcy. Jednak, jak to w życiu bywa, los postanowił trochę uatrakcyjnić ten wyjazd.
Tego dnia punktem docelowym były Oborniki. Aby nie robić tzw. pustych kilometrów, postanowiłam pojechać przez Rokietnicę, aby przy okazji zaktualizować swoje zbiory fotograficzne w zakresie komunikacji rokietnickiej. Najpierw podjechałam do Pawłowic, aby złapać pierwszy tego dnia kurs linii nr 830. Po zrobieniu zdjęcia, pomknęłam za autobusem do Kiekrza. Zaparkowałam nieopodal pętli. Wysiadłam i stanęłam w pewnym oddaleniu, aby zrobić zdjęcie autobusowi wyjeżdżającemu z pętli. Myślałam, że będzie stał tam tylko przez chwilę. Jednak odjazd się opóźniał. Nie byłam na bieżąco z rokietnicką komunikacją i nie wiedziałam, na jaką linię zostanie przenumerowany autobus, więc nawet nie miałam jak sprawdzić rozkładu jazdy. Jednak kierowca wysiadł na moment i gestykulując, dał mi do zrozumienia, że ma ok. 10 minut przerwy. Zaszokowało mnie to. Nie znałam tego człowieka, nie rozmawiałam z nim w Pawłowicach, a on i tak wiedział, o co chodzi. Był to dla mnie znak, że jest przyjaznym dla miłośników kierowcą, więc postanowiłam podejść do niego i porozmawiać, a przy okazji podziękować za miły gest. Nie pomyliłam się - kierowca okazał się serdecznym człowiekiem. Niestety, 10 minut szybko nam minęło i trzeba było zakończyć miłą pogawendkę. Pan poczekał, abym zdążyła ustawić się w odpowiednim miejscu i cyknąć foto, gdy on opuszczał pętlę. Tym samym rozstaliśmy się - on pomknął do Poznania, jako linia nr 61, a ja - do Przybrody. Oprócz uwiecznienia autobusu, chciałam tam zrobić zdjęcie "rodzinne" z Trabantem, którego ustawiono... na placu zabaw. Odkryłam go kiedyś podczas rajdu rowerowego. Niestety - po dotarciu na miejsce okazało się, że Trampka już usunięto. Jednak i tak postanowiłam zapozować Czerwonym. Poniżej zamieszczam dla porównania zdjęcia tego samego miejsca wykonane w odstępie około 5 lat.


03.09.2010 r., Przybroda.



31.01.2015 r., Przybroda.

Gdy sfotografowałam autobus, na którego czekałam w Przybrodzie, czym prędzej pognałam do Obornik. Grafik miałam bardzo napięty. Czasu na przejazd zostało mi niewiele. Znałam dobrze trasę i wiedziałam, że nie będę mogła zbytnio pędzić, bo zawieszenie Czerwonego mogłaby nie przetrzymać stanu tych dróg. Dlatego, gdy dojechałam do Cerekwicy i mijałam lawetę, na którą wciągano właśnie... Syrenę, nie zatrzymałam się, aby porobić zdjęcia. Żałuję tego, bo po reakcji Panów, którzy zauważyli mnie przemykającą obok nich Czerwonym, sądzę, że mogłaby wywiązać się ciekawa dyskusja o zabytkowych autach. Niestety - misja obornicka była ważniejsza.

Wjechałam do Kowalewka. Na drodze prostopadłej do tej, którą się właśnie poruszałam, zauważyłam znajome auto. Nie wiem, co w nim takiego jest, ale wystarczy mi rzut oka i wiem, że to ono. Profilaktycznie jednak spojrzałam na tablice rejestracyjne. Szok! To na 100% moi Rodzice. Byłam tego o tyle też pewna, gdyż rozmawiałam z Nimi rano, że wybierają się na przejażdżkę. Wiedzieli też, że ja również gdzieś wybywam. Co istotne - nie informowaliśmy siebie o kierunkach naszych wypraw.

Wiedziałam, że mnie rozpoznają bez problemu. Wszak Czerwony jest zdecydowanie charakterystycznym pojazdem. Po chwili staliśmy już na poboczu i śmialiśmy się do rozpuku. Świat faktycznie jest mały... Jednak nie mogłam poświęcić im więcej czasu, gdyż zostało tylko 15 minut do odjazdu autobusu z Obornik...

Wskoczyłam do Czerwonego i pomknęłam dalej. Na dworzec wpadłam w ostatniej chwili. Kilka słów uzgodnień z kierowcą i w trasę! Zaczęła się kolejna walka z czasem. Do dorwania był jedyny tego dnia popołudniowy kurs linii nr 26. Znałam już nieco trasę tej linii, więc łatwiej było mi wyznaczyć miejsca do zdjęć. Gdy dotarliśmy do Stobnicy, zorientowałam się, że nie włączyłam w obiektywie stabilizacji obrazu. Zdenerwowałam się, że wszystkie zrobione od rana zdjęcia są do usunięcia... Na szczęście okazało się, że tylko część z nich nie udała się. Jedno z ciekawszych zdjęć z tego dnia prezentuję poniżej:


Po dotarciu do Obornik i przenumerowaniu się na linię nr 25, pomknęliśmy do Zielątkowa. Na trasie wydała się jednak moja nieznajomość niuansów tej linii i na jednym skrzyżowaniu pojechałam prosto, zamiast skręcić w lewo. Szybki telefon od... kierowcy autobusu z instrukcjami i udało się ustalić, jak się dalej zgrać, aby jeszcze udało się zrobić jakieś zdjęcie. Na szczęście dalsza trasa do Zielątkowa odbyła się już bez przygód. Jednak, jak się później okazało, w drodze powrotnej z Zielątkowa zgubiłam w jednej wiosce (nota bene Kowalewku, w którym wcześniej spotkałam Rodziców) dekielek od obiektywu. Po przeanalizowaniu listy fotostopów, szybko zorientowałam się, że właśnie tam musiał ten dekielek mi gdzieś upaść. W drodze powrotnej do Poznania podjechałam więc w to miejsce. Dekielek grzecznie leżał na poboczu wgnieciony w trawę. Wytrzymały egzemplarz, bo widać było, że... przejechałam po nim samochodem.

Wracając do domu pomyślałam sobie, że to może być idealny wieczór na zrobienie jubileuszowego zdjęcia na TWB. Zabierałam się do tego tematu od dłuższego czasu. Jednak nadmiar zajęć i choroba spowodowały, że nie miałam kiedy tego zrealizować. Sprawdziłam więc szybko rozkład jazdy i okazało się, że za kilkanaście minut powinien do Chludowa przyjechać autobus z Poznania. Oczywiście miałam na myśli przedstawiciela mojego ukochanego przewoźnika. Jedynym problemem było to, że nie wiedziałam ani na jaki egzemplarz autobusu, ani na jakiego (czytaj: przyjaznego) kierowcę trafię. Postanowiłam poczekać na pętli. Dla zabicia czasu zrobiłam Czerwonemu małą sesję zdjęciową przy jednym z bardziej znanych budynków. W ten oto sposób powstało poniższe zdjęcie:
 

Gdy zobaczyłam na horyzoncie wyczekiwany autobus, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wiedziałam już, że ze zdjęciem nie powinno być problemu. Po samym autobusie poznałam, że prowadzi go sympatyczny kierowca. Faktycznie z dogadaniem się nie było jakiegokolwiek kłopotu. Dzięki temu powstało zdjęcie nr 2000, które dodałam na TWB. Oto ono:



Myślałam, że ten dzień pełen wrażeń dobiegł już końca i mogę spokojnie wrócić do domu. Traf jednak chciał, że w jednym miejscu mijałam zaparkowanego Neoplana. Cóż - nie potrafię obojętnie przejechać obok autokaru tej marki. Zjechałam więc na bok, aby zrobić zdjęcie tego pięknisia. Jednak nie zdążyłam nawet rozstawić do końca statywu, a już usłyszałam słowa typu: po co Pani robi zdjęcia? Z autobusu wyszedł (jak się później okazało) kierowca. W kilku słowach wyjaśniłam mu szybko, o co chodzi. Zdjęcia jednak nie zrobiłam. Ziąb wygonił nas do autokaru, gdzie kontynuowaliśmy pogawendkę. Dopiero telefon od pasażerów sprawił, że postanowiliśmy zakończyć naszą miłą rozmowę. Po wyskoczeniu z Neoplana, udało mi się zrobić szybko zdjęcie.


Po kadrze widać, że nie miałam za wiele czasu na odpowiednie ustawienie się. Ważne jednak, że uwieczniłam na "gościnnych występach" przedstawiciela mojej ulubionej marki autobusów w moim rodzinnym mieście. W końcu mogłam dokonać ostatecznego 'zjazdu do zajezdni'. Uff... to był bardzo intensywny dzień.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W lutym Czerwony nie odbył zbyt wielu podróży. Po 24 latach zbuntowała się w nim uszczelka pod głowicą. Autko musiało trafić do warsztatu. W tym miejscu dziękuję mojej drugiej połówce za ekspresową naprawę Czerwonego. :*