czwartek, 31 grudnia 2015

Święta, święta i po... 2015 roku.

Miałam nic nie pisać o świętach, ale... Życie, jak zwykle, samo to zweryfikowało.
W okresie świątecznym chciałam zająć się domem, upiec ciasto, przyozdobić choinkę. Generalnie - przypomnieć sobie, że pomimo męskich pasji, tam w środku jestem kobietą, która potrzebuje rodzinnego ciepła.
Wysprzątałam klatkę schodową, umyłam okna, uporządkowałam moje lokum. Nic nie wskazywało, aby ten czas 'zaburzyły' moje zainteresowania. Jednak wszystko do czasu...
Pierwszy sygnał pojawił się podczas przedświątecznych zakupów. Podjechałam do jednego centrum handlowego. Gdy zbliżyłam się do wejścia... Na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech, a w głowie już kotłowały się myśli, jakby tutaj skadrować to, co ujrzałam. Jednak nie zrobiłam żadnego zdjęcia. Raz, że nie miałam ze sobą aparatu. Dwa - mój pomysł wymagał ustawienia obok mojego Czerwonego. W tym czasie było to nierealne. Za dużo ludzi, za dużo samochodów. Wszak trwał szał zakupów. Postanowiłam wtedy, że podjadę tutaj w jakiś spokojniejszy dzień, licząc na to, że to, co zobaczyłam, będzie jeszcze tutaj stało...

Najpierw jednak musiałam zrealizować trochę tych domowych obowiązków. Wrócę do tematu ciasta. W tym roku postawiłam na coś nowoczesnego. Przepis zdobyłam na początku grudnia. Ciacho mi się spodobało, bo kolorystycznie przypominało mi... choinkę z bobkami. Jednak, gdy już je upiekłam, spojrzałam na nie innym okiem i nagle mnie olśniło. Ten zestaw kolorystyczny wydał mi się tak znajomy. Co prawda nie zgadzają się proporcje tych kolorów, ale... czy nie przypomina to Wam malowania autobusów ZKP Suchy Las? :D Tak, wiem. Mam czasami bujną wyobraźnię. ;) À propos lasu. Czy muszę dodawać, że to ciasto nazywa się "Leśne runo"? ;)



Dom był przygotowany do świąt. Wigilia już za nami. W drugi dzień świąt postanowiłam więc wrócić do tematu obiektu, który spotkałam kilka dni wcześniej przed centrum handlowym. Postanowiłam zrobić prezent... Czerwonemu i zabrać go na spotkanie z... jego rodziną. :) Kogóż to odwiedził? Otóż samego kuzyna Złomka! Jeżeli nie kojarzycie filmu animowanego "Cars" oraz postaci Złomka, to odsyłam Was tutaj -> klik.



Później zabrałam Czerwonego na małą przejażdżkę. Chciałam porobić kilka zdjęć w centrum miasta. Zaparkowałam nieopodal placu postojowego PKS. Gdy wysiadłam, nie zwróciłam uwagi na to, co się znajdowało po drugiej stronie samochodu. Jednak, gdy wróciłam ze zdjęć i podeszłam od strony pasażera, mój wzrok przykuł... właz od studzienki. Reklamował on jubileusz firmy wodociągowej. Czasami zastanawia mnie to towarzyszące mi szczęście. Mam tylko nadzieję, że nie będzie mnie ono opuszczało do końca moich dni. :)



niedziela, 20 grudnia 2015

'Tap madl'. ;)

Niedawno przedstawiłam, jakie gadżety posiadam -> klik.

Przypomniało mi to (i niedawne domowe porządki), iż z tym tematem związany jest jeszcze jeden wątek. Chodzi o modele pojazdów. Moja kolekcja nie jest jakaś nadzwyczaj bogata. Z oczywistych powodów (jestem tzw. autobusiarą) przeważają w niej modele autobusów. Jednak dzisiaj skupię się na modelach samochodów. Od razu dodam, że nie zaprezentuję wszystkich. Przedstawię tylko te, do których mam sentyment oraz takie, które są szczególnie związane z tematyką bloga. :)

Na początek cofniemy się do mojego dzieciństwa. Generalnie byłam normalną (no, może nie do końca albo pisząc zgodnie z teorią Einsteina - to pojęcie względne) dziewczynką, która bawiła się swoją lalką Barbie i Ken'em. Jednak nie przeszkadzało mi to w tym, aby jednocześnie budować 'coś' z klocków LEGO oraz... śmigać po podłodze... resorakami. Zatrzymajmy się przy tych ostatnich.

Wspomniałam, na początku tego wpisu, że robiłam niedawno porządki... Gdy odkurzyłam pewien karton i zaglądnęłam do środka... Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. W środku były moje resoraki!

Nie omieszkałam więc wyjąć je i zrobić im kilka zdjęć. Jak widać po ich 'powłoce lakierniczej' - nie oszczędzałam ich. ;) Szczególnie tego białego Fiata Uno, którego... nie cierpiałam. Natomiast ulubionym był ten z numerem 46. :) Cóż - widocznie już wtedy ciągnęło mnie do rajdowej jazdy. ;)



Niedawno moja kolekcja modeli (takich już bardziej z prawdziwego zdarzenia) wzbogaciła się o model, który przedstawia niemalże ideał mojego samochodu. Jest to Wartburg 353 w wersji kombi. Ideałem byłby, gdyby to był Wartburg 1.3. Wówczas na półce stałaby miniatura mojego ukochanego Białego -> kilk.




Ten czerwony modelik odbył w tym roku małą podróż. Otóż zabrałam go ze sobą do Eisenach na zlot Wartburgów. Nie wierzycie? Oto dowód:


01.08.2015 r., Eisenach.

Jak widać - przy okazji zabrałam kilka innych modelików. Wszystkie reprezentują pojazdy moich ulubionych marek. :)


Na powyższym zdjęciu udało mi się uwiecznić nie tylko moje modeliki (tutaj składam podziękowania darczyńcy), ale też i coś równie interesującego, widocznego za szybą Czerwonego. Wiecie, co to za pojazd, którego widać po prawej stronie? To żółte cudo to Melkus -> klik. Auta te były produkowane w NRD. Ciekawostką jest to, że tworzone były w oparciu o podzespoły... Wartburga 353. :)

Mam nadzieję, że tymi dwoma ostatnimi zdjęciami zachęciłam Was do śledzenia dalszych wpisów. Wszak - nadszedł najwyższy czas, abym opisała, cóż ciekawego można przeżyć i zobaczyć podczas wspomnianych zlotów Wartburgów w Eisenach. :)

niedziela, 6 grudnia 2015

św. Mikołaj

W zeszłym roku z okazji 'okrągłych' urodzin zorganizowałam imprezę komunikacyjną -> klik.
W tym roku postanowiłam... nie planować nic szczególnego. Ja wiem, że 31 jest odwrotnością 13, ale nie przesadzajmy. To nie jest powód do świętowania. Jednak, mimo wszystko, chciałam, aby ten dzień nieco różnił się od pozostałych. Pomógł mi w tym... św. Mikołaj.

W jednym z poprzednich wpisów wspomniałam, iż fascynuje mnie Wierzenica i jej historia -> klik.
Przeglądając różne materiały, natrafiłam na informację, iż co roku odbywa się odpust w wierzenickim kościele. Przypomnę, że ten kościół jest pod wezwaniem św. Mikołaja. Traf chciał, że w tym roku Mikołajki wypadły dokładnie w niedzielę. Tak więc już dawno zaplanowałam, że będę uczestniczyć w tym odpuście. Wszak to mój obowiązek - jakom ja Mikołajka. :)


Oczywiście nie było mowy, abym nie zabrała Czerwonego ze sobą. Musiał mi towarzyszyć w tym ciekawym wydarzeniu.

Z powodu małej zawieruchy w domu, na miejsce dojechałam na ostatnią chwilę. O miejscu siedzącym generalnie mogłam zapomnieć. Z resztą - nie zależało mi na nim. Mam jeszcze w miarę młode nogi. Mogę postać. ;) Poza tym udało mi się zająć świetne miejsce stojące - byłam niemalże w centrum wydarzeń. Miałam też niebywałe szczęście, iż stał obok mnie Pan Włodzimierz Buczyński (jego fotorelację możecie podziwiać tutaj -> klik), który swym fotograficznym, reporterskim zacięciem dodawał mi odwagi, abym mu w tym wtórowała. A, że miałam ze sobą aparat fotograficzny...

Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z mszy św. Była ona o tyle niezwykła, iż wystąpiło na niej wielu znamienitych gości. Jak widać - przyciągnęło to spory tłum 'publiczności'.



Mszę odprawili: ksiądz Michał Mietliński (przy mikrofonie) oraz ksiądz Waldemar Twardowski (siedzący w tle po lewej stronie).


Gdy pod koniec mszy ksiądz chciał już błogosławić wiernych, nagle ksiądz proboszcz Przemysław Kompf zawołał coś w rodzaju: "Moment, moment. Nie zapomniałeś o czymś? Zobacz, a któż to tu do nas idzie?". W tym momencie wszyscy obecni w kościele skierowali swój wzrok w stronę bocznego wejścia. Dzieci zaczęły krzyczeć: "Święty Mikołaj, święty Mikołaj!". Zrobił się gwar. Zrobiło się wesoło.

Udało mi się poczynić dość ciekawe zdjęcie. Po lewej stronie widać 'żywą' postać Mikołaja. Natomiast wprawne oko wypatrzy w tle figurę z pastorałem - to również (św.) Mikołaj. :)


Dziwi Was tak kolejka do św. Mikołaja? Nie? Mnie też nie dziwi. Któż by nie chciał otrzymać odrobinę słodkości. Ja nawet nie 'startowałam' w tej kwestii. Za stara jestem. Na pewno by mnie przegoniono. ;)

Po wyjściu z kościoła 'pomiętoliłam' trochę Bestię (przypominam, iż jest to lokalny psiak). Następnie podeszłam do Rodziców, aby zamienić 'trzy słowa'. Rozmawialiśmy, rozmawialiśmy, rozmawialiśmy... Stałam tyłem do kościoła. Coś mnie nagle tknęło i się odwróciłam... Dojrzałam, że właśnie z kościoła wyszedł Mikołaj. No nie mogłam tego sobie odpuścić! Przeprosiłam Rodziców i co sił w nogach wróciłam przed kościół, aby poczynić poniższe zdjęcie. Uff...

Muszę również przyznać, że w tym wszystkim nie zabrakło wątku muzycznego. Mszę uświetnił występ chóru parafii Matki Bożej Różańcowej z poznańskiego Zielińca. Napiszę krótko - nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam możliwość posłuchania tak dobrego chóru! A wierzcie mi - trochę się ich już w życiu nasłuchałam. To była poezja dla uszu! Moi Rodzice, którzy również uczestniczyli w tej mszy, nie mogli wyjść z podziwu dla nich. 

To wszystko sprawiło, że już w tym momencie ten dzień stał się wyjątkowy. Jeszcze długo nie zapomnę tych pięknych chwil. :)

Nie mogło oczywiście zabraknąć pamiątkowego zdjęcia. Panna Mikołajka w dniu św. Mikołaja na tle kościoła pw. św. Mikołaja... (wiem, wiem - to już lekka przesada, ale w dniu urodzin chyba mogłam sobie pozwolić na odrobię szaleństwa, nieprawdaż?) Nawet kolor lakieru Czerwonego idealnie wpisał się w to święto. ;)


Tym razem jednak postanowiłam nie wierzeniczyć w tutejszej Aleii Filozofów, tylko oddać się medytacjom za kółkiem Czerwonego. Udałam się więc w dalszą podróż. Traf chciał, że przejeżdżałam obok miejsc, w które zawitaliśmy rok temu autobusem. Postanowiłam więc zajechać tam Czerwonym i zrobić kilka pamiątkowych zdjęć. Konkretnie chodzi o Łukowo koło Obornik Wielkopolskich. Kadry i pora dnia są nieco inne, ale da się znaleźć wspólne obiekty na tych zdjęciach. Poniżej zamieszczam te porównania:

A tak prezentuje się nocna wersja tego miejsca - w nieco innym kadrze -> klik.
 
 Wersja nocna -> klik.

Następnie pojechałam na bazę ZKP Suchy Las. Wiedziałam, że do firmy dotarł już najnowszy nabytek. Jednak wcześniej nie miałam czasu, aby tam zawitać. Uznałam więc, że sprawię sobie sama prezent w postaci możliwości sfotografowania tego 'nowego' autobusu. Oto efekt -> klik.

P.S. Tego dnia zapomniałam zabrać se sobą moich CD. Byłam więc skazana na słuchanie radia, ale coś wyjątkowo gubiło ono zasięg i trafiałam tylko na klimaty typu 'zetki' i inne 'eski'. Mam nadzieję, że już nigdy nie zapomnę zabrać mojego etui z płytami...;)

czwartek, 3 grudnia 2015

Gadżety.

Nie jestem tzw. gadżeciarą. Jednak zdarza mi się czasami nabyć jakieś przedmioty stanowiące dodatkowe wyposażenie. Staram się jednak wybierać takie, które mają jaką praktyczną funkcję. Na poniższych zdjęciach prezentuję kilka związanych z Czerwonym i wartburgową tematyką.

Na początek - tylna kanapa w Czerwonym, a na niej poduszki. Moi pasażerowie są zazwyczaj nimi zachwyceni. Nie tylko z powodu ich wyglądu, ale tego, że mogą poczuć się niemalże, jak w domu na swojej kanapie. Tym bardziej, że w Czerwonym nie ma pasów bezpieczeństwa w tylnej części. :)

Pandzię mieliście okazję zobaczyć już przy okazji tego wpisu -> klik.
Przyznaję, że ona akurat nie ma jakiegoś praktycznego zastosowania, choć przez jakiś czas służyła jako... zagłówek. :D Obecnie jej celem jest... wywoływanie uśmiechu na twarzach innych użytkowników dróg (do zdjęcia ustawiłam ją w innej pozycji, niż ta, w której zazwyczaj się ona znajduje). Poza tym - pluszowe misie to mój znak rozpoznawczy. Szczególnie przydatne jest to na rajdach rowerowych, bo ludziom jest łatwiej 'wyłapać' w tłumie 'tą Panią z misiem'. ;)

No i instrukcja obsługi tego samochodu. Nie powiem - jest w niej wiele ciekawostek, ale jakoś nigdy nie udało mi się zebrać w sobie, aby przeczytać ją od deski do deski. Może uda się to uczynić w nadchodzące długie, zimowe wieczory? ;)


Kolejnym gadżetem jest tzw. smycz. Oczywiście przypinam do niej kluczyki od samochodu. Jednak nie używam jej na co dzień. Tę smycz kupiliśmy na zlocie w Eisenach. Zabieram ją co roku, do miejsca w którym została nabyta i korzystam z niej tylko w czasie zlotu. Później przez rok leży w szufladzie w domu. :) A te ludziki? Co to takiego? Już Wam tłumaczę...

Te pamperki symbolizują... sygnalizację świetlną dla pieszych. Obecnie są swoistą maskotką wschodniej części Niemiec. Nie ukrywam, że i mi udzieliła się sympatia do tych ludzików. :)
Nie będę się o nich rozpisywać, bo ktoś inny już to uczynił, więc odeślę Was dalej. Przy okazji możecie zapoznać się z asortymentem sklepu, który obecnie zarabia (wiem, że to straszna komercja, ale... sorry, takie mamy czasy) na tym świetlnym symbolu -> klik.
Oficjalna strona Ampelmann -> klik.

Przy okazji trafiłam na takie ciekawe zestawienie -> klik.


W tym roku kupiłam sobie jeszcze jedną smycz. Wolałabym, aby napis był w kolorze czerwonym, ale... z braku laku...


No i najważniejsze! Co kobiety lubią najbardziej? Biżuterię! ;) Jednego roku, podczas zlotu w Eisenach, nasi Panowie postanowili zrobić nam prezent. Kupili... kolczyki w kształcie Ampelmann'ów. Od tamtego momentu stało się to już tradycją, że zabieramy je ze sobą co roku i nosimy przez cały czas trwania zlotu. Po powrocie do domu umieszczam je w oryginalnym pudełku i chowam, aby grzecznie przeczekały do następnej wyprawy:


Tak prezentują się po wyjęciu z pudełka:


Żałuję, bo w tym roku na targowisku zorganizowanym w trakcie zlotu w Eisenach można było kupić lampę w kształcie zielonego Ampelmann'a. Niestety, za długo się zastanawiałam (ach, to kobiece niezdecydowanie) i ktoś mnie uprzedził. :( No, ale przynajmniej mam wyznaczony kolejny cel przy następnych zakupach. ;)