Dzisiejszy temat wpisu jest swoistą parafrazą nazwy jednej z podpoznańskich wsi.
Wierzenica znajduje się w województwie wielkopolskim, powiecie poznańskim, gminie Swarzędz. Wieś leży w otulinie Puszczy Zielonki.
Nie zamierzam rozpisywać się o moich poglądach religijnych, ani też politycznych. Chcę jedynie opowiedzieć kolejną historię z Czerwonym w tle...
Zacznę jednak od tego, że z Wierzenicą już dawno się związałam. Pierwszy świadomy kontakt z tym miejscem zarejestrowałam, jak przejeżdżaliśmy tędy autobusem przy okazji zaliczania swarzędzkiej sieci komunikacyjnej. To było w 2006 r. Wówczas bardzo spodobało mi się to miejsce i na przestrzeni kolejnych lat wielokrotnie wracałam tutaj - ot, chociażby w celu wykonania zdjęć komunikacyjnych.
Następne odnotowane przeze mnie spotkanie z tym rejonem miało miejsce w dniu 25 września 2010 r. Znam dokładną datę, gdyż odbył się wtedy rajd rowerowy: "Witamy jesień u Augusta Cieszkowskiego" -> klik. Pamiętam, że wydarzeniem towarzyszącym był wówczas konkurs wiedzy o Auguście Cieszkowskim (kilk) oraz o gminie. Jako absolwentka uczelni noszącej imię tego niezwykle ciekawego człowieka, czułam się wręcz w obowiązku, aby spróbować swoich sił w tym konkursie. Efektem było zdobycie zaszczytnego drugiego miejsca. Poznałam wówczas Pana Włodzimierza Buczyńskiego, regionalistę zafascynowanego postacią Augusta Cieszkowskiego. Ów regionalista nie omieszkał opisać tego wydarzenia -> klik.
Już wtedy postanowiłam, że ten rajd na stałe wpiszę do swojego grafiku.
Następny raz wzięłam udział w rajdzie, który odbył się w dniu 12 października 2013 r. -> klik.
Przy kolejnej sposobności poszłam jednak na całego! W dniu 27 września 2014 r. osobiście poprowadziłam grupę rowerową. Startowaliśmy z Murowanej Gośliny -> klik. W tym czasie Pan Włodzimierz nie mógł nas oprowadzić po okolicy i przybliżyć po raz kolejny postaci Augusta Cieszkowskiego. Niejako w zastępstwie uczynił to ksiądz Przemysław Kompf, proboszcz parafii św. Mikołaja w Wierzenicy -> klik.
Byłam wówczas zafascynowana tym, w jaki sposób przybliżył On nam historię tego miejsca.
Tym bardziej ucieszyło mnie, iż prowadząc w tym roku (dokładnie w dniu 26 września 2015 r.) grupę rowerową, wiedziałam, że na mecie znów będzie okazja posłuchać opowieści księdza proboszcza. Rowerzyści po 'zaliczeniu' tradycyjnej grochówki, chcieli sobie odpuścić ten etap rajdu, jednak po mojej delikatnej namowie, postanowili zostać. Jak się później okazało - nie żałowali tego. Nie pamiętam, kiedy ostatnio (albo wręcz, czy w ogóle) tak się śmiałam w kościele. Z resztą nie tylko ja. Patrzyliśmy z rowerzystami co rusz na siebie i księdza proboszcza, zalewając się salwami śmiechu. To było niesamowite, aby słuchać życiorysu fascynującego Augusta Cieszkowskiego, który został przedstawiony w tak zabawny sposób. To była kwintesencja radości, ale też i dowód na to, iż pobyt w kościele nie musi być okraszony patosem, za to może być przeżyciem otwartym i przepełnionym wesołością. Przynajmniej ja tak to odebrałam. :)
Cieszkowski, Cieszkowski, Cieszkowski... Wrócę na moment do tego człowieka. Był on związany z Wierzenicą. Do dzisiaj znajduje się tutaj jego dworek.
Miał On przyjaciela i to nie byle jakiego. Był nim Zygmunt Krasiński -> klik. Krasiński odwiedził kilka razy Cieszkowskiego w Wierzenicy. Udawali się wówczas do tzw. Alei Filozofów, aby podyskutować o życiu i... nieszczęśliwych miłościach. W jednym z listów Krasiński te swoje dysputy z Cieszkowskim nazwał "wierzeniczeniami". Nazwa ta przyjęła się i używana jest do dnia dzisiejszego.
Uff... Przebrnęłam przez te kilka słów wstępu. ;) Przejdźmy do meritum. :)
Był koniec września 2015 r. Dokładnie dwa dni po rajdzie. Miałam taką wewnętrzną potrzebę, aby podziękować, iż udało mi się przetrwać moje życiowe zawirowania, o których wspomniałam w tym wpisie -> klik. W tym celu postanowiłam wybrać się do Wierzenicy na mszę św. Wzięłam więc rower 'pod pachę' i ruszyłam przed siebie. Czasu miałam niewiele. Już wychodząc z domu czułam, że nie uda mi się dojechać do celu na czas. No i faktycznie! Spotkałam po drodze znajomą, która prowadziła grupę rowerową. Jechali w podobnym kierunku. Przyłączyłam się więc do nich. Niestety wymusiło to na mnie spowolnienie tempa. Gdy dojechaliśmy do punktu, w którym nasze drogi się rozchodziły, odłączyłam się od grupy i podążyłam w stronę Wierzenicy.
Zajechałam na miejsce 10 min. po rozpoczęciu mszy. Chciałam już nawet wejść spóźniona do kościoła. Gdy podeszłam bliżej, mym oczom ukazał się taki widok:
Dodam, że na drzwiach w głębi widać symbol Wielkopolskiej Drogi św. Jakuba -> klik. Ten pielgrzymkowy szlak prowadzi do Santiago de Compostela w Hiszpanii -> klik.
Gdy zobaczyłam tak smacznie śpiącą Bestię (tak się wabi ten psiak), uznałam, że nie będę budzić tego słodziaka. Postałam chwilę na dworze. Nie było jednak zbyt wiele słychać z tego, co odbywało się wewnątrz, więc postanowiłam powierzeniczyć w samotności w Alei Filozofów. Wsiadłam na rower i pojechałam w tamto miejsce. Dotarłam tam w idealnym momencie. Aleja właśnie była przepięknie oświetlona przez słońce, które chyliło się już ku zachodowi.
Postanowiłam usiąść na moment w wiacie znajdującej się na Wzgórzu Krasińskiego. Nawet nie zastanawiałam się, które miejsce wybrać. Ot, pierwsze lepsze, byle tylko zdążyć przed zachodem słońca. Dobrze nie usiadłam, a w przeciągu 2 sekund (!) dokładnie w moją stronę przebiły się pomiędzy konarami drzew słoneczne promienie. Uznałam to za przemiły znak. Może dlatego, że w ręce trzymałam właśnie "Wierzenickie katechezy domowe", autorstwa tutejszego księdza proboszcza? Nabyłam je rok wcześniej, ale dopiero teraz znalazłam chwilę, aby się z nimi zapoznać...
Pierwsza próba dostania się na mszę św. zakończyła się fiaskiem. W związku z tym pod koniec października podjęłam ją ponownie. Przy tej okazji postanowiłam zabrać ze sobą Czerwonego. Wyruszyłam w trasę na tyle wcześnie, aby tym razem nie spóźnić się. Dotarłam na czas. Zaparkowałam Czerwonego i udałam się na mszę. Nawet nie chcę wiedzieć, jaką miałam minę, gdy słuchałam kazania. Ksiądz proboszcz przybliżył słuchającym, iż dobrze nam (w sensie: ludziom) wychodzi proszenie, ale gorzej jest z dziękowaniem. W życiu bym się nie spodziewała, że akurat taką tematykę poruszy. A przecież po to tutaj przyjechałam - aby podziękować! Co za niesamowita zbieżność sytuacji!
W tym miejscu pragnę podziękować Wszystkim, którzy wsparli mnie w tych trudnych momentach. Dziękuję Wam bardzo! :*
Po mszy postanowiłam więc zrobić zdjęcie Czerwonemu na tle kościoła pw. św. Mikołaja w Wierzenicy. Wszak - zabrałam tutaj autko po to, aby podziękować, iż nie ucierpiało bardziej w tych ostatnich kolizjach i może dalej mi wiernie służyć. :)
Przyznaję, że im bardziej zagłębiam się w historię Wierzenicy, tym bardziej mnie ona fascynuje. Pomijając już postać Augusta Cieszkowskiego, patrona mojej uczelni, czy zwróciliście uwagę, że tutejszy kościół jest pw. św. Mikołaja? A kiedy ja się urodziłam? 6 grudnia, czyli w dniu św. Mikołaja! Przymknę również oko na fakt, iż tutejsza parafia została założona w XIII (słownie: trzynastym) wieku. ;) Odkryłam też, że moja rodzina ma powiązania z Wierzenicą, ale szczegóły zostawię dla siebie. :)
P.S. Przepraszam za jakość powyższych zdjęć. Niestety, miałam wtedy przy sobie tylko kalkulator (czyt. telefon komórkowy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz