poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Plan awaryjny.

Zaczęło się słabo. Bardzo słabo. Wręcz fatalnie...
Weekend miałam już w pełni zaplanowany. W głowie ułożone miejsca, w które podjadę, aby zrobić zdjęcia. Jedyne, co zostało mi do zrobienia, to zatankowanie samochodu i jego umycie. Ha! Nawet chwilę wcześniej podjechałam do sklepu po specjalne gąbki do mycia auta, puszkę PLAKa i... zestaw bezpieczników (tak na w razie 'wu'). :D

Ponieważ było jeszcze gorąco i zastosowanie preparatów na desce rozdzielczej oraz plastikach mogłoby źle na nie wpłynąć, postanowiłam najpierw załatwić kilka spraw. Pojechałam do kolejnego sklepu. Gdy wjeżdżałam na przylegający do niego parking, przypomniałam sobie, że chciałam tutaj kiedyś przyjechać, aby zrobić zdjęcia auta z panoramą miasta. Nie sądziłam, że jeszcze tego samego dnia zostanę wręcz zmuszona do zrobienia tych zdjęć...

Przyznaję - od kilku dni nie podobało mi się zachowanie auta, ale nie podejrzewałam, że to tak poważna sprawa...

Wróciłam z zakupów. Wsiadłam, odpaliłam, wycofałam... auto zgasło. Już w ciągu dnia spojrzałam na przebieg kilometrów i podejrzewałam, że gaz się kończy. Uznałam więc, że autku zaczynało brakować paliwa. Spróbowałam odpalić. Dał radę! Czyli to nie brak paliwa! No to jadę! Przejechałam kilkaset metrów i... zaczął się dusić! Ups! Nie utrzymałam go przy życiu. Zdechł. 😢Hmm... Może pomóc mu przełączeniem w benzynę? Nie lubię robić tego na postoju, ale sytuacja mnie zmusiła. Jednocześnie przybiegł do mnie jakiś młodzieniec z pytaniem, czy pomóc. "A nie, nie. Dziękuję. Chyba gaz się skończył i próbuję się przełączyć na benzynę. Zaraz powinnam odjechać..." i odpowiedziałam. Taaa....Tylko jakoś moja resuscytacja nie przynosiła spodziewanego efektu. Ponieważ blokowałam trochę przejazd, postanowiłam wysiąść i przepchnąć nieco auto. Tak - sama. Co to za problem przekulać ok. 900 kg? 😃 Nie pierwszy raz to robiłam. 😜 Co prawda tego dnia byłam w wąskiej, ołówkowej spódnicy i sandałkach na cienkich paskach, ale... No, co to za problem? Tylko kłopot w tym, że to samotne 'kulanie' mi się nie udało. Nie udało dlatego, iż... ledwo wystawiłam stopę z samochodu to... przybiegło ok. 5-6 mężczyzn. :D Nawet nie dali mi wsiąść z powrotem do samochodu, gdy ten już pędził dobre 10 km/h. :D Tyle... że nikt nim nie kierował. Zaczęłam wołać: "Panowie, stójcie! Panowie, moment. Nikogo nie ma w aucie!". Jednak byli w takim ferworze pomocy, że mnie nie słyszeli. Co mi zostało... Biegłam przy drzwiach kierowcy i w tych sandałkach i wąskiej spódnicy próbowałam wskoczyć do środka. Prawie nogi połamałam, ale... udało się. Wskoczyłam! A auto pędziło coraz szybciej... Tylko pojawił się kolejny problem. Panowie pchali auto, a ja... zastanawiałam się, co w takiej sytuacji należy uczynić. 😅 No, bo... No, bo.... wiecie. Mi się nigdy samochód tak nie popsuł. 😆 Jednak trybiki w głowie ruszyły... coś skojarzyłam, że muszę wrzucić drugi bieg. Ale co ze sprzęgłem? Gazem? Co tu wcisnąć? A może nic? Ratuuuunkuuu!
Obejrzałam się za siebie - jak mi tych mężczyzn było żal. Ale nic to - metodą prób i błędów... coś tam powciskałam i auto odpaliło! Ha! Cała dumna z siebie i moich pomocników zrobiłam rundkę po parkingu. Wszystkim serdecznie podziękowałam, zebrałam pochwały "ale fajny Wartburg!" i pojechałam dalej. Niestety - nie oddaliłam się zbyt wiele... Na wyjeździe musiałam podjechać do czytnika karty parkingowej. Gdy spod niego ruszyłam - auto znów zaczęło się dławić. Puzzel! Błagam! Nie teraz! Nie tutaj! Znalazłam się na wąskiej jednopasmówce stanowiącej jedyny wyjazd z parkingu. Zablokowałam wszystko. Zaczęłam znów desperackie próby odpalenia... Kierowca stojący za mną przyszedł pomóc. Jednocześnie przybiegł jeden z tych mężczyzn, którzy chwilę wcześniej mi pomogli. Przepchnęliśmy Puzzla. Powiedziałam, żeby odpuścili, bo to nie ma sensu. Wiedziałam, że auto już nie odpali. Za dobrze znam dźwięki, które Puzzel wydaje. Brakowało w nich jednej 'nutki'.

Oczywiście jeszcze przez chwilę wypróbowałam kilka 'magicznych' sposobów, dzięki którym zawsze udawało się odpalić auto, ale tym razem i  one zawiodły. Szczęście w nieszczęściu - jeszcze będąc w sklepie - korespondowałam ze znajomym. Nie miał pojęcia, gdzie jestem i co robię. Dokładnie w chwili, gdy zapytał, co porabiam, odpisałam: "Teraz mi auto umarło 😢. Właśnie utknęłam".

Po chwilowej "wymianie zdań" typu: "jakie były symptomy?", "podjechać?", przeczytałam tę najważniejszą: "Zara jestem".





W międzyczasie wyciągnęłam trójkąt ostrzegawczy (chwilę się z nim mocowałam, no bo nigdy nie usiałam go rozstawiać 😉) i pilnowałam, aby nikt nie 'zaparkował' mi w bagażniku. W końcu na horyzoncie zobaczyłam znajome auto. Uff... pomoc się zbliża!

Po wyjaśnieniu, co się dzieje z autem i kolejnych, bezskutecznych próbach odpalenia, zapadła decyzja o zholowaniu auta.


Tylko problem w tym, że... oboje nigdy tego nie robiliśmy. I znów los postanowił pomóc. Do znajomego właśnie zadzwonił nasz wspólny znajomy. Okazało się, że akurat był w okolicy. Po chwili, już w trójkę, debatowaliśmy nad Puzzlem. Zapadła decyzja. Panowie obsłużą holowany zestaw, a ja poprowadzę trzecie auto. Fajno o tyle, że wsiadłam za kółko auta, którego jeszcze nie miałam na swojej liście 'zaliczonych'. 😉

Niemniej - było mi dziwnie i smutno widząc przez sobą moje autko z trójkątem ostrzegawczym wstawionym za tylną szybą. Na szczęście holowanie zakończyło się sukcesem i Puzzel trafił w bezpieczne miejsce. :)

No, ale co z weekendem? Wszystkie plany szlag trafił. Zastanawiacie się, dlaczego nie podjęłam próby naprawy? Był piątkowy wieczór. Nie było ani możliwości, ani czasu, aby podskoczyć do sklepu z częściami. Do tego traf chciał, że moi mechanicy byli w tym czasie poza granicami kraju.

Zaczęłam kombinować. Analiza rozkładów jazdy, przegląd tras przejazdów autobusów, które miałam fotografować w weekend, telefony do organizatora. Umawianie, uszczegóławianie, ekscytacja! Decyzję podjęłam następnego dnia. Jadę!

Wiedziałam, że czeka mnie niełatwe zadanie. Znam dobrze realia tamtego terenu i wiedziałam, że jak tylko nie uda się choćby jeden punkt planu, posypie się cała reszta, ale... jak to mawiają: "kto nie ryzykuje, w Rawiczu nie siedzi". 😉

Na szczęście zawczasu otrzymałam numer telefonu do kierowcy. To był mój plan awaryjny. Mogłam wyruszyć w teren. 😃

Najpierw dojechałam komunikacją miejską na Szymanowskiego, aby tam przesiąść się do autobusu mojego ukochanego przewoźnika. Ten z kolei zawiózł mnie do Suchego Lasu. Udało się zaliczyć początkowy etap planu, a wbrew pozorom - mógł się nie udać. Ostatnio poznańskie MPK boryka się z brakami kadrowymi i obawiałam się, że kurs mojego tramwaju wypadnie. No, ale... miałam szczęście. 😃

Do Suchego Lasu dotarłam ze sporym zapasem czasowym. Chciałam upewnić się, którą drogą będzie mógł pojechać autobus. Generalnie pamiętałam, jaki tonaż jest na niektórych uliczkach, ale wolałam sprawdzić, że nic się w tym temacie nie zmieniło. Wtem usłyszałam telefon. Zadzwonił organizator.  Dowiedziałam się, że autobus jest już stosunkowo niedaleko. Skontaktowałam się z kierowcą, aby doprecyzować, którędy pojedzie. Przy tej okazji dowiedziałam się też, że będzie miał przed sobą pilota w jakimś samochodzie osobowym. Nie pozostało mi nic innego, jak zajęcie miejscówki i oczekiwanie zestawu pojazdów. Spodziewałam się, że osobówka będzie jakimś współczesnym wynalazkiem, aż tu nagle... zza zakrętu... pojawił się "maluch". Od razu wiedziałam, że to oni! Jadący z tyłu autobus upewnił mnie w moich przypuszczeniach. Z wrażenia zapomniałam, jaki kadr sobie upatrzyłam. 😄 Poza tym odstęp między pojazdami sprawił, że musiałam zmienić ogniskową, aby móc wszystko sfotografować. Ale jakoś się udało ➜ klik. 😊

Nastąpił jeden z trudniejszych punktów planu. Skoro zrobiłam zdjęcie autobusu, to musiałam się do niego dostać. On miał później pojechać do Poznania. Gdybym nie zabrała się na jego pokładzie, to musiałabym wrócić do Poznania przy pomocy komunikacji miejskiej. No, a Suchy Las to nie Poznań. Tutaj autobusy nie kursują co 15 minut. 😉 Na szczęście udało się! Znalazłam się na pokładzie "ogórka" ➜ klik.

Gdy nastąpił moment, że trzeba było udać się do Poznania, udało mi się zająć w autobusie najfajniejsze miejsce, czyli fotel pilota. 😁 Uczyniłam tak, gdyż nie sądziłam, że wśród pasażerów będzie ktokolwiek tak znający, jak ja, topografię dostosowaną do gabarytów autobusu. Na dodatek dzień wcześniej ułożyłam sobie w głowie trasę dla "ogórka".

Ruszyliśmy. Okazało się, że pewien starszy Pan również będzie pilotował. Z racji wieku oraz mojej gościnnej obecności na pokładzie autobusu, ustąpiłam Jemu w tej roli. Jednak cały czas byłam w pogotowiu i kontrolowałam, czy dobrze jedziemy. Do momentu wjechania do Poznania wszystko przebiegało dobrze.


Jednak, gdy znaleźliśmy się na Alejach Solidarności, pilot zaczął zastanawiać się, jak pojechać dalej, gdyż przed chwilą przypomniałam Jemu, że musimy zajechać przed hotel (tfu, przed akademik - wciąż nie mogę przyzwyczaić się do zmiany) z odpowiedniej strony.


Zasugerowałam moje rozwiązanie. Spojrzał na mnie. Widziałam, jak w oczach 'wyświetlił mu się' plan miasta i zaczął się zastanawiać... "Tak? Tak! Dobrze Pani podpowiada!". "Pff, wiadomo. To mój fyrtel" - pomyślałam. 😉

Zajechaliśmy przed akademik.


Tam czekał już drugi "ogórek" ➜ klik. Szybka seria zdjęć i ustalanie dalszych szczegółów. Znajomy miłośnik miał w planie pobiec w jednym kierunku, a ja w drugim. Oboje mieliśmy sporo do przebiegnięcia. On udał się na wzgórze św. Wojciecha i stamtąd planował dostać się na ul. Mostową. Ja z kolei postanowiłam dobiec na skrzyżowanie ul. Kościuszki z ul. św. Marcin. Podbiegnięcie pod górę, z ciężką torbą fotograficzną na ramieniu, stanowiło dla mnie spore wyzwanie. Tym bardziej, że nie wiedziałam, jak szybko autobusy pokonają wcześniejszy odcinek trasy. Na szczęście na miejsce dobiegłam... 10 minut przed nimi. 😋

Gdy zrobiłam im zdjęcie ➜ klik, zaczęła się dalsza walka z czasem. Musiałam (tym razem już przy pomocy komunikacji miejskiej) dotrzeć na ul. Szewską. Gdy wysiadłam z tramwaju na przystanku Małe Garbary i pobiegłam na ww. ulicę, na jej drugim końcu zauważyłam już skręcające w nią "ogórki". Co za synchronizacja! Tylko, że ja chciałam w tym momencie być na skrzyżowaniu z ul. Woźną, a znalazłam się na skrzyżowaniu z ul. Stawną. 😐 Trudno. 😒 Trzeba improwizować! 😃

Łatwo nie było. Dbanie o to, aby sobie wzajemnie nie wchodzić w kadr. Do tego wszędobylskie samochody i piesi. Ale co się dziwić - tuż obok znajduje się Stary Rynek. Jednak udało się coś na szybko wykombinować. Ba! Przypomniałam sobie o istnieniu pewnego muralu. ➜ klik.

Dalej już było nieco łatwiej.


Udało się kawałek trasy pokonać na pokładzie autobusu, ale później znów czekał nas sprint. Przyznaję - nie dawałam już rady biec. Byłam odwodniona i brakowało mi energii. Wszak tego dnia panował upał. Niestety, nie było czasu na zrobienie szybkich zakupów, a specjalnie nie zabrałam niczego z domu, aby nie dociążać torby. Mimo to wycisnęłam z siebie resztki sił i dogoniłam ekipę. Na szczęście dalszy odcinek trasy pokonaliśmy znów na pokładzie autobusu.

Z perspektywy czasu nawet się cieszę, że... zabrakło Puzzla. Tak, tak - dobrze przeczytaliście. W zasadzie samochód był mi potrzebny, aby zrobić zdjęcia autobusu zanim dojechał do Suchego Lasu. Siłą rzeczy - musiałam z tego zrezygnować. Nie żałuję, że zdecydowałam się dojechać komunikacją do samego Suchego Lasu. Wszak - okazja sfotografowania tam tak zabytkowego autobusu w zasadzie... nigdy się nie zdarzyła. Cieszę się, że mogłam w tym uczestniczyć. Dziękuję więc za zaproszenie i wspaniałą współpracę!

Natomiast, co do sytuacji z Puzzlem - miło żyć ze świadomością, że w chwili potrzeby mam na kogo liczyć. Panowie - dziękuję! 😃😊