piątek, 13 maja 2016

OŁA, czyli 14-lecie TWB.

Długo zastanawiałam się, czy wybrać się w tę podróż. Niesamowity splot wydarzeń sprawił, że nie miałam ochoty wyjeżdżać. Ostatecznie podjęłam jednak decyzję, iż jadę. Nie ukrywam - była to niezwykle sentymentalna wyprawa.

Jednym z zagadnień, z którym miałam problem to... mój popsuty aparat. Świadomość, iż czeka mnie tyle kilometrów do pokonania, podczas których nie będę mogła zrobić zdjęć, sprawiała, że nie bardzo miałam ochotę ruszać się z domu. Jak to - jechać tak daleko i nie przywieźć stamtąd fotografii?

Aparat oddałam do naprawy z wystarczającym wyprzedzeniem. Przynajmniej tak mnie się wydawało. Wszak wiedziałam od dawna (czyt. od roku), że czeka mnie tak niesamowita wyprawa. Życie jednak to zweryfikowało. Skończyło się tym, iż zabrałam ze sobą pożyczony aparat cyfrowy i... analogowego Zenita. W zanadrzu miałam też... telefon komórkowy z aparatem. ;)

Na dłuższy czas przed wyjazdem czułam jakiś niepokój. Bałam się, że coś się wydarzy. Było to oczywiście irracjonalne, ale intuicji człowiek nie oszuka. Mając to na uwadze, postanowiłam tym razem nie pokonywać drogi z Poznania do Wrocławia samotnie. Pamiętam, jak rok temu w drodze powrotnej przysnęłam za kółkiem. Wolałam, aby tym razem ten scenariusz się nie powtórzył, więc zabrałam ze sobą 'zmiennika' i towarzysza podróży w jednej osobie. :)
Wyruszyliśmy z Poznania jakoś przed 2:00 w nocy. Pierwszym utworem, który usłyszałam w radio był "Gyöngyhajú lány" zespołu Omega. Nota bene - podróżowaliśmy właśnie Oplem Omegą. :D Pomimo wewnętrznego poddenerwowania - uznałam to za dobry znak. :)
Do Wrocławia wjechaliśmy około 4:00. Oznaczało to, że jesteśmy nieco za wcześnie. Autobus, do którego mieliśmy się przesiąść, miał być podstawiony dopiero około 6:00. Korzystając z przerwy - zdrzemnęłam się w aucie. Wiedziałam, że będzie to całkiem przyjemne, gdyż był to ten sam pojazd, którym... zakopałam się zaledwie tydzień wcześniej -> klik. ;)
Zgodnie z niepisaną tradycją - autobus został podstawiony z opóźnieniem. Z zaledwie 45-minutowym poślizgiem ruszyliśmy w dalszą podróż.

Było około 8:00. Przejeżdżaliśmy właśnie przez Oławę. Pokonując jedno z wielu skrzyżowań nagle poczuliśmy uderzenie. Szok! Co się stało??? Autobus się zatrzymał. Wszyscy rozejrzeli się po wnętrzu. Nikomu nic się nie stało. Przynajmniej wśród pasażerów. Jednak po wyjściu na zewnątrz okazało się, że nasz Ikarus dość mocno oberwał. Powinnam użyć słowa "ała", ale z pewnego powodu napiszę "oła".

Zastanawiacie się, jak do tego doszło? Po prostu jakiś Pan podjechał busem do skrzyżowania. Był na podporządkowanej. Zatrzymał się. Nasz kierowca uznał więc, że spokojnie możemy przejechać. Gdy byliśmy na wysokości busa, jego kierowca postanowił nagle ruszyć. Nasz kierman próbował uniknąć kolizji odbijając w lewo. Niestety, nawet i to nie pomogło. Doszło do zderzenia. Straty w Ikarusie możecie ocenić sami:


Na pamiątkę tego wydarzenia przywiozłam do domu to:


Policji nie musieliśmy wzywać. Akurat przejeżdżał jakiś patrol. Niestety skomplikowało to dalszy rozwój wydarzeń. Patrol wezwał odpowiednie służby. Nie mogliśmy nigdzie się ruszyć. Zabrano nam dokumenty. Jeden z miłośników przeżył z tego powodu chwilę grozy. Podczas weryfikacji jego danych pojawiła się pewna informacja. Wezwano go do radiowozu. Gdy tylko znalazł się wewnątrz... funkcjonariusze zakuli go w kajdanki! Kiwał do nas zza szyby wskazując, iż nie ma pojęcia, o co chodzi. Dopiero po dłuższej chwili uwolniono go. Za co go zatrzymano? Okazało się, że jego dane są podobne do danych jakiejś osoby poszukiwanej przez Interpol międzynarodowym listem gończym. To wszystko brzmi jak scenariusz jakiegoś filmu, prawda? A to 'tylko' początek mojego wpisu na blogu. ;) Czytajcie dalej - będzie jeszcze ciekawiej. ;P
Przy okazji wizyty w Oławie dowiedziałam się, że dawniej produkowano tutaj (uwaga! uwaga!)... tylne lampy do Wartburgów 353!!! :) No i już mam pretekst, aby opisać na blogu 14-lecie TWB. ;) A to nie koniec wartburgowych wątków...

Organizatorzy imprezy stanęli na wysokości zadania i zaczęli szykować plan B. Ikarus, którym podróżowaliśmy, nie mógł kontynuować jazdy. Wszak - bez reflektora trochę byłoby to uciążliwe.
Zapadła decyzja, iż pociągiem dotrzemy do Katowic. Tam wsiądziemy do innego Ikarusa, który akurat dzień wcześniej tam dotarł i również wybierał się na imprezę na Węgry. Policzono, że jest w nim akurat tyle wolnych miejsc, że wszyscy powinni się zmieścić. Udaliśmy się na dworzec. Zanim weszliśmy do budynku, poczyniłam takie oto zdjęcie:


W tym momencie wyjaśnia się zagadnienie, dlaczego użyłam wcześniej sformułowania "oła". ;)
Z zakupem biletów też oczywiście były przeboje. Stojąc w kolejce zaśmiałam się głośno, że jeszcze brakuje, aby pociąg przyjechał z opóźnieniem. Czy zdziwi Was fakt, że... pociąg się spóźnił? He he. Mnie też to nie zdziwiło. ;) Dowód:


O dziwo - podróż przebiegła spokojnie. Pociąg TLK Sztygar dowiózł nas do Katowic chwilę po godzinie 12:00. Co ciekawe siedzieliśmy w wagonie nr 14, czyli tuż za wagonem nr 13. ;)


Gdy byliśmy w pobliżu Nowego Sącza, do naszej wyprawy dołączył... Jelcz. Takiej atrakcji się nie spodziewałam! Dodam, że znałam tego Jelcza ze zdjęć na TWB. Moim marzeniem było, aby zobaczyć go kiedyś na żywo i móc zrobić zdjęcia. A tutaj proszę - spełnienie marzenia i to w takich okolicznościach. Tym ciekawiej, że udało się zrobić wspólne zdjęcia tego Jelcza i Ikarusa, którym podróżowaliśmy. Dla mnie to była pełnia miłośniczego szczęścia. :)


Około 19:00 przekroczyliśmy granicę ze Słowacją. Z kolei około 22:00 wjechaliśmy na teren Węgier. Na miejsce noclegu dotarliśmy około 23:00.
Następnego dnia podjechaliśmy do centrum, gdzie czekał już na nas nasz imprezowy autobus. Podobnie, jak rok wcześniej, trafił się nam egzemplarz wyprodukowany w 1984 r. Wszyscy byliśmy ciekawi, czy przydzielono nam równie genialnego kierowcę, jak w poprzednim roku. Cóż - odpowiedź na to pytanie pojawiła się w dalszej części imprezy. Jednak nie uprzedzajmy  faktów...
Impreza ledwo się rozpoczęła, a ja już byłam przepełniona emocjami. Nie opuściliśmy jeszcze miasta, a ja zasypywałam SMSami tych, których nie było z nami na imprezie. Oto część mojej korespondencji: "Blog pęknie, jak wrócę. Znaleźliśmy Ikarusa z... reflektorami od Wartburga. Zastanawiam się, czy ja jeszcze żyję".
"Ikarusy, Wartburgi i Trabanty w jednym miejscu. Czy ja trafiłam do raju?" " Odpłynęłam do reszty. Na zatramwaju jeżdżą przegubowe Neoplany... Jest coś wyżej, niż raj? ;)".

Moment, moment! Co ja napisałam?! Ikarus z reflektorami od Wartburga?? Tak!!! Spójrzcie sami na te zdjęca (tutaj towarzyszowi podróży składam podziękowania za zwrócenie uwagi na ten szczegół):



Z resztą nie tylko wątki wartburgowe się trafiły. Zobaczcie, co jeszcze sfotografowałam:



W jednym miejscu podczas fotostopu dla niektórych fotografów ciekawszym okazało się uwiecznienie... budki telefonicznej. Nie ukrywam, że też dałam ponieść się temu nurtowi. Wszak - jestem pokoleniem, które jeszcze pamięta czasy, gdy telefony komórkowe nie były popularne, a jedyną sposobnością na skontaktowanie się ze światem było zakupienie żetonów lub kart telefonicznych (też zbieraliście? Ja swoją kolekcję mam do dzisiaj).


Objeżdżaliśmy górki, dolinki, miasta i wsie, aż dotarliśmy w pewne miejsce. Okazało się, iż chcąc wydostać się stamtąd, koniecznym będzie zawrócenie. Cóż... To zadanie okazało się niezłym wyzwaniem dla naszego kierowcy. Dwoił się i troił, jednak wyjechać mu się nie udawało. Próbowaliśmy mu pomóc, sugerując różne rozwiązania. Pan był oporny na nasze podpowiedzi. W końcu jednak zmiękł. W efekcie po zaledwie 20-30 minutach (?!) udało się opuścić to feralne miejsce. Dalej impreza przebiegała już znacznie sprawniej. 
 
 
Na koniec imprezy byłam świadkiem ciekawego wydarzenia. Ikarus dogadał się z kierowcą, aby ten odsprzedał pokrowiec na kierownicę. Kiedy kierowca 'odsznurowywał' pokrowiec, rzuciłam okiem na kabinę i spostrzegłam, że do podsufitki przymocowany był proporczyk reklamujący tutejszego przewoźnika. Zażartowałam, że może i jego Ikarus mógłby pozyskać do swojego wozu. Nim się spostrzegłam, okazało się, że chłopaki już szukają śrubokrętu, aby odczepić proporczyk. Udało mi się uwiecznić zarówno ten moment, jak i chwilę triumfu po zdobyciu tej miłej pamiątki. Oto efekty:


Zdjęć przywiozłam znacznie mniej, niż rok temu. Spowodowane to było problemami sprzętowymi, ale też nastrojem, w którym byłam. Nie da się ukryć, że ostatnimi czasy mocno przewartościowałam swoje życie. W czasie imprezy ktoś, kto widział mnie rok wcześniej, stwierdził, że dorosłam. Hmm... Najpierw się zdziwiłam, gdy to usłyszałam. Jednak później stwierdziłam, że coś jest na rzeczy.
Dowodem na powyższe słowa niech będzie właśnie fakt, iż przywiozłam tak mało zdjęć. Uznałam, że ja już nie muszę fotografować wszystkiego, być wszędzie i widzieć wszystko. Wolę delektować się życiem. Przyglądać spokojnie ludziom i miejscom. Rejestrować swoimi wszystkimi zmysłami to, co dzieje się wokół. Zapachy, obrazy, dźwięki. Matryca aparatu nie jest wstanie tego wszystkiego zapisać.
Taki stan ducha sprawił, że chętniej integrowałam się z grupą. W poprzednim roku byłam trochę odludkiem. Swoistym pustelnikiem. Teraz miałam ochotę rozmawiać z innymi miłośnikami. Sprawiało mi to radość. Co ciekawe - tą radością zarażałam innych, więc rozmów było coraz więcej, bo wszystkich to wzajemnie nakręcało. Niesamowite przeżycie. :)
W dniu wyjazdu do Polski weszłam do autobusu, aby zostawić w nim swój bagaż. Gdy próbowałam wyjść na zewnątrz, tuż przed nosem zamknęły się drzwi. Tak same z siebie. Uśmiałam się, że los chce, abym już wracała do domu. Natychmiast.
Wcześniejsza integracja sprawiła, że byłam szczególnie pilnowanym pasażerem. Na każdym postoju, tuż przed ruszeniem, sprawdzano, czy na pewno jestem na pokładzie autobusu. Było to bardzo miłe. Dziękuję. :)

W końcu dotarliśmy do Polski. W Krakowie nastąpiła przesiadka do pociągu, który zawiózł nas do Wrocławia. Tam mieliśmy szybką akcję, aby z pociągu przedostać się do autobusu, który zgodnie z rozkładem miał za moment udać się w kierunku Centrum Świata (tak pieszczotliwie jest nazywana przez miłośników ta część Wrocławia). Co ciekawe - podróżowaliśmy Solarisem #5602. Zsumujcie te cyfry... ;) Dodam, że w numerze VIN tego pojazdu też jest liczba 13. ;) Autobus okazał się małym zbawieniem dla mojego telefonu. Jego bateria była już prawie wyczerpana. Na szczęście pojazd był wyposażony w gniazdko USB, a podróż trwała na tyle długo, że udało się podładować akumulator o kilka %. Przyznaję, że pierwszy raz skorzystałam z takiego rozwiązania (po co taki gadżet w autobusie komunikacji miejskiej, gdzie podróżuje się zazwyczaj na dość krótkich odcinkach?!). I tak, jak wcześniej byłam sceptycznie nastawiona do takiego rozwiązania, tak teraz od razu się do niego przekonałam. :)


Dotarliśmy do parkingu, gdzie już grzecznie czekała na nas Omega. Wsiedliśmy do niej i pognaliśmy do Poznania. Tak zakończyła się kolejna węgierska przygoda.

Dziękuję za towarzystwo. Dziękuję za imprezę. Fotorelacja z 14-lecia TWB znajduje się tutaj -> klik.

Do opisania za rok? Czas pokaże. :)

3 komentarze:

  1. i m-c jeden mija... ale ja, cierpliwy ja :)

    Pozdrawiam P-69

    ps. Zaniepokojony ciszą ja, martwię się też troszeczkę, czy wszystko OK

    OdpowiedzUsuń
  2. Oła czyli że co?
    Byłem w Oła... 19,06,2016r na Zlot Pojazdów Zabytkowych.
    Los kupiłem, a Syrenka nagroda i tak uśmiechnęła się do innej Pani Beaty.
    Tu na blogu los też przestał się uśmiechać już od pewnego czasu.... buuu :(, brak aktualnych wpisów , co robić?
    W przyszłym tygodniu chyba pojadę do Poznania, by spotkać się z autorką, zrobić protest, oraz by mi wyjaśniła tą ciszę, którą od pewnego czasu liczę... jak w piosence

    Nie o bloga mi chodzi, bo pisałaś nieraz,
    Ale o to co kiedyś otworzyło się w nas.
    Coś co przyszło tak szybko i przeszło jak wiatr,
    Czego właśnie najbardziej mi brak.

    Przychodziłem co wieczór poczytać historii Twych ,
    O miłości w ogóle nie mówiliśmy nic.
    Zostawiłaś bloga tak nagle, cichutko jak mysz,
    Jeszcze nie odpisałaś na mój list.

    Ref. W taką ciszę wszystkie gwiazdy na niebie wyliczę,
    Ciebie wołam, ale cisza i pustka dookoła.

    Pozdrawiam P-69

    ps Radości właśnie dzisiaj by odpowiednia cyfra była :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomnienie radości po trzynastokroć :)

    P-69

    ps szaleje dzisiaj z klikaniem jak nigdy :)

    OdpowiedzUsuń