wtorek, 6 grudnia 2016

Mikołajkowa Wierzenica.

Kolejny rok minął, a ja znów, w dniu moich urodzin, zawitałam do Wierzenicy. Podobnie, jak rok wcześniej, uczestniczyłam w odpuście św. Mikołaja. -> klik

Jednak tym razem wszystko wyglądało inaczej. Rok 2016 był dla mnie najtrudniejszym rokiem w moim życiu. Popadłam w chorobę, uległam poparzeniu, przeżyłam osobistą tragedię, a na koniec dowiedziałam się o kolejnej chorobie. Nawet zażartowałam, że moje życie zaczyna wyglądać, jak Czerwony - czyli strasznie poobijane.

No właśnie. Czerwony... Echh... Zastanawiacie się pewnie, dlaczego ostatnio go nie pokazuję. Spokojnie - samochód jest cały i sprawny. Po postu postanowiłam, że tej zimy nie będę narażała go na jazdę w niesprzyjających mu warunkach. Samochód stoi więc w bezpiecznym miejscu i czeka na wiosenne ocieplenie. :)

Jednak, pomimo tego, że obecnie nie jeżdżę Czerwonym, to często o nim myślę. Wiele miejsc, wiele zdarzeń kojarzy mi się z nim. Nie inaczej jest z Wierzenicą. Nie inaczej było i tego dnia.

Choć Czerwonego nie było ze mną, to cieszyłam się, że mogę być tego dnia w tym miejscu. Los sprawił, że coraz więcej łączy mnie z tą okolicą. Podczas mszy otaczały mnie znane mi osoby. To sprawiło, że choć na co dzień jesteśmy sobie obcy, to w tym dniu można było odczuć bardziej rodzinną atmosferę. Wszak wszyscy spotykamy się na imieninach św. Mikołaja. ;)


W tym roku robiłam niewiele zdjęć, więc nie będę Was nimi zamęczać.

Natomiast mogę napisać, że nie spodziewałam się, że wydarzenia nabiorą takich kształtów. Otóż, po mszy, wszyscy obecni zostali zaproszeni na plebanię na mały poczęstunek. Jakież to było zaskoczenie dla mnie! Jednak wiecie, co mnie najbardziej w tym ucieszyło? Że wreszcie zobaczę plebanię od środka. Nie, nie, nie - nie byłam zainteresowana tym, jak ksiądz mieszka. ;) Po prostu, ze względów rodzinnych, ten budynek jest dla mnie ważny i od dawna marzyło mi się obejrzenie go od środka. :)

Gdy weszliśmy na poddasze, naszym oczom ukazał się stół uginający się pod ciężarem pyszności. Boże, ile tego tam było! Przyznaję, że ja raczej nakarmiłam oczy, niż brzuch, gdyż skupiona byłam na robieniu zdjęć i rozmowie z kilkoma osobami oraz... głaskaniem pewnego uroczego psa. :)

Pamiętacie Bestię? -> klik Nie mogło i jej zabraknąć. Oczywiście, jak to pies, szukała czegoś dobrego, co przez przypadek spadło ze stołu. ;)


W pewnym momencie wydarzyło się coś, co mnie totalnie zaskoczyło. Ludzie zaczęli śpiewać "sto lat", a na stole pojawił się tort. Ktoś zauważył, że w napisie na torcie wkradł się błąd. Zamiast "W dniu imienin", cukiernik napisał "W dniu urodzin". To było początkiem ciekawej przygody....


Jakaś osoba z tłumu krzyknęła, czy w takim razie ktoś na sali ma dzisiaj urodziny. Nie wypadało mi kłamać, więc nieśmiało podniosłam rękę... Zdziwieniu nie było końca, jednak szybko 'zaprzęgnięto' mnie do roli 'gospodyni'. ;) Poproszono mnie, abym pokroiła ten tort... wspólnie z księdzem. Poczułam się trochę, jakbym miała kroić tort ślubny. :D Ta niesamowita chwila została nawet uwieczniona na matrycy aparatu -> klik.

Tylko nie pytajcie, czy tort był smaczny. Nie odpowiem, bo po prostu nie wiem. Tak się zaangażowałam w rozdystrybuowaniu tego smakołyku, że sama go nie spróbowałam. Ale czy to było istotne? Oczywiście, że nie. Atmosfera, przesympatyczni ludzie, Bestia - to wszystko sprawiło, że były to jedne z najciekawszych moich urodzin. :)

środa, 30 listopada 2016

Retro Motor Show.


Udział w tych targach był ciekawym wydarzeniem w moim życiu. Oczywiście głównym celem było obejrzenie Wartburgów (wiedziałam, że jeden na pewno będzie). Jednak świadomość, że pod jednym dachem będę mogła spotkać sporo starych samochodów... mmhhhmmm... :) Poza tym - na targach miały też pojawić się zabytkowe autobusy. Czy jeszcze jakiś wabik był dla mnie potrzebny?  Ależ skąd!

Ledwo weszliśmy do hali, a mój wzrok przykuł... czerwony Wartburg. Spędziłam przy nim chyba z 15 minut wpatrując się w niego i wzdychając. Kiedy mój Czerwony będzie choć w połowie wyglądał tak dobrze, jak ten? P.S. 13. w numerze rejestracyjnym rozbawiło mnie do łez. ;D



Jedno, czym Czerwony 'przebija' tego Wartburga, to osiągi. Czerwony ma 58 KM, a jego Vmax to 160 km/h. :) Ale co się dziwić - Czerwony jest nowszą wersją Wartburga. :)


Jak widać - Wartburg był wystawiony w doborowym towarzystwie.



Obok Wartburgów i Trabantów znalazło się też miejsce dla Poloneza i Fiata. Swoją drogą - widzicie numer taborowy tej taksówki? :D Dla młodszych pokoleń, które mogą nie kojarzyć, skąd ta replika się tutaj wzięła -> klik. Dodatkowo podlinkowuję to -> klik.


Nieopodal stał kolejny obiekt moich westchnień. Co prawda, nie jestem miłośniczką francuskiej myśli technicznej, ale Citroën DS (-> klik) od zawsze wzbudzał moje zainteresowanie. Moim marzeniem jest możliwość przejażdżki tym wynalazkiem. Choćby nawet jako pasażerka tylnego siedzenia. ;)


W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z Citroën'em DS 20.


W przerwie od podziwiania pojazdów w skali 1:1, zatrzymałam się na krótką chwilę przy gablotce z modelami. Lubię takie wystawy, gdyż miniatury samochodów są wdzięcznym obiektem do fotografowania. :)




Ciekawostką wśród tych modelików było Duo. Pamiętacie je jeszcze z ulic? Co prawda nadal można je spotkać na ulicach, ale jest to rzadszy widok, niż Wartburg w ruchu. ;)


Podczas tych targów interesującym miejscem był dział poświęcony renowacji samochodów. Przyznaję, że spędziłam tutaj sporo czasu. Przyglądałam się efektom poszczególnych firm (większość z nich wystawiła jakieś 'reklamowe' samochody/części po dokonanej przez nie renowacji). Niektórym się dziwiłam, bo patrząc na efekty ich pracy, wiedziałam, że na pewno nie zgłoszę się do nich z moim samochodem. ;) Natomiast jedna firma tak mnie pozytywnie zaszokowała swoimi wyremontowanymi pojazdami, że zabrałam wszelkie ulotki, aby w domu na spokojnie poczytać i zapoznać się z jej ofertą. Teraz trzeba tylko w totka wygrać. ;)

Poniżej zamieszczam jeden z przykładów prezentowanych przez firmy renowacyjne:


Przechadzając się po hali w pewnym momencie wryło mnie. Stanęłam. Zrobiłam zdjęcie telefonem i od razu wysłałam do Rodziców. Renault 10!!! Rodzice takiego mieli. To był pierwszy samochód, który zapamiętałam w moim dzieciństwie (choć Rodzice posiadali wcześniej już inne różne wynalazki, ale mnie wtedy na świecie nie było). Takim, tylko, że białym, podróżowałam po Polsce, jako mała dziewczynka. Aż się łza w oku zakręciła...


Jak już wspomniałam wcześniej - jakoś szczególnie nie pałam miłością do francuskich samochodów (choć podoba mi się ich linia nadwozia), ale z racji tego, że mój Tato jest miłośnikiem samochodów marki Renault, mam sentyment do tych samochodów. Całe moje dzieciństwo to 'renówki'. Najpierw była 'dziesiątka', później 11. Następnie w naszej rodzinie pojawiło się Renault 19. Do dzisiaj nie mogę odżałować, że Rodzice sprzedali 'dziewiętnastkę'. Na szczęście została po niej... kaseta magnetofonowa, z którą Rodzice kupili ten samochód. :D Później było Renault Megane w kolorze zieleni szmaragdowej, a obecnie Rodzice posiadają Renault Clio. Żeby nie było -  w międzyczasie przewinęły się dwa Fiaty 126p, ale szczególnie po drugim, Tato stwierdził, że woli nie mieć samochodu, niż jeździć takim... (nie zacytuję). ;) Reasumując - czy ja mogę obojętnie przejść obok Renault? Nie! ;)

Kawałek dalej stał samochód, przy którym również spędziłam dłuższą chwilę. Co, jak co - ale ten samochód nie jest mi obcy. Jednak teraz nie będę rozpisywała się o "smerfnym wozie" -> klik. Będzie ku temu jeszcze inna, lepsza okazja. :)


Pominę, że "smerfny" stał w naprawdę świetnym towarzystwie!


W drugim rzędzie stały samochody, które mają coś wspólnego z Wartburgami. Zastanawiacie się, co łączy Porsche z Wartburgiem? Wybaczcie, ale w dzisiejszym wpisie Wam tego nie zdradzę. ;)


 Rzut 'z lotu ptaka' na dział ze 'smerfnym' Wartburgiem. Godnie, godnie!



W następnej hali zaczęło mi brakować tchu. Nie, nie - nie było duszno. Po prostu moje oczy zobaczyły stado zabytkowych autobusów. Gdy do mózgu dotarło to, co oczy mu przekazały...
Niestety zdjęć autobusów nie zaprezentuję, gdyż kręciło się wokół tych pojazdów tylu ludzi, że nie było szans na porządne fotografie. Poza tym - były trochę kiepsko ustawione, więc kadry i tak nie byłyby rewelacyjne. Prezentuję tylko jedno foto, aby pokazać, w jaki sposób rozdzielono halę.



A za 'ścianą' autobusów stały... Syreny i Warszawy z Nekli. No kto by pomyślał! Świat jest mały. ;)


Samochody były dość gęsto upakowane, więc miałam co robić, żeby jako tako je sfotografować, ale kilka kadrów nadaje się do publikacji. :)






Żeby było śmieszniej? Jaki samochód stał 'po sąsiedzku'?


Nie będę się rozpisywać. Możecie sami przeczytać:


Jednak to nie był koniec ciekawostek. Spore zainteresowanie wzbudził dział z pojazdami związanymi ze strażą pożarną. Sympatycznie wygląda Syrenka w takim malowaniu, prawda?


Gdy sądziłam, że widzieliśmy już wszystkie interesujące pojazdy i można by zbierać się do domu, nagle zobaczyłam ten samochód:


Škoda Forman! Aż mi się 'moja' Favoritka przypomniała! Co, jak co - ale ten rozdział mojego życia muszę kiedyś opisać na blogu. Ciekawe zdjęcia powstały, gdy jeździłam czeską myślą techniczną. Chętnie podzielę się nimi z moimi Czytelnikami. :)


Na koniec jeszcze taka ciekawostka. Żałuję, że nie zdobyłam takiego kubka. Interesująco prezentowałby się na moim biurku. :)


Po opuszczeniu hal naszym oczom ukazał się jeszcze taki widoczek. Niecodzienne zestawienie - m.in. właśnie dla takich spotkań warto wybrać się na tego typu targi. :)


sobota, 1 października 2016

Poznańskie Klasyki Nocą.

Od dawna myślałam, aby wziąć udział w tej imprezie. Niestety, jakoś nie składało się. Jednak w tym roku postanowiłam nie odpuścić tematu i w końcu się tam wybrać. Gdzie? Na Poznańskie Klasyki Nocą. Jest to impreza organizowana od kilku lat. Nigdy na niej nie byłam, choć wielokrotnie o niej słyszałam i śledziłam zdjęcia.
Podjęłam kilka decyzji dotyczących Czerwonego i uznałam, że teraz będzie dobry moment, aby zaprezentować go światu. Nie, nie - od razu wyjaśniam, że auto nie odzyskało dawnego blasku. Nie chciałam się nim chwalić. Wręcz przeciwnie. Moim zamierzeniem było pokazanie, jak ten samochód wygląda aktualnie po wszystkich swoich trudnych przejściach.
Gdy jechaliśmy w stronę stadionu, w pewnym momencie 'na ogonie' podczepił nam się jakiś mężczyzna na zabytkowym motocyklu. Od razu domyśliłam się, że zmierza w tym samym kierunku, co my. Traf chciał, że w Czerwonym były podpięte rejestratory jazdy -  z przodu i z tyłu - więc cała trasa została nagrana. :) Na filmikach widać, jak przez większość trasy motocyklista pomyka za nami. Jednak, gdy byliśmy już blisko stadionu, wyprzedził nas. Tym samym wjeżdżając na plac, mieliśmy ciekawą eskortę. Tym ciekawie było, że za Czerwonym jechało BMW. :) Sam moment wjazdu został zarejestrowany przez ekipę PKN -> klik.

Interesowało mnie, ile Wartburgów uda się spotkać. Czy będę je znała? Wjeżdżając na parking dostałam niemal zawału z wrażenia. Na miejscu stał już jeden, jedyny, samotny Wartburg. Jaki? Marchewa! Noż - tego w kinie nie grali!!! Co za spotkanie! Nie zastanawiając się wielce, od razu zaparkowałam obok. :) Chcecie dowodu? Proszę, oto zdjęcie:


Porozmawiałam chwilę z obecnym właścicielem Marchewy. Wszak - znamy się, a Wam podpowiem, że Marchewa nadal 'mieszka' w Poznaniu, więc jej spotkanie nie należy do jakiś wyjątkowych wydarzeń. ;) Niemniej - było mi niezmiernie sympatycznie, że udało się nam spotkać akurat na tej imprezie. :) Z resztą nie tylko ja dorwałam Marchewę -> klik. Czerwony również doczekał się takiego fotograficznego trofeum -> klik. 

Z resztą czerwonych samochodów było więcej. Ot, chociażby przedstawiciel motoryzacji naszych sympatycznych sąsiadów zza południowej granicy:

Na imprezie pojawiło się kilka samochodów, które wzbudziły moje zainteresowanie. Z racji pokrewieństwa z Wartburgami, nie mogłam oprzeć się Trabantom:



Znalazło się też coś dla 'syreniarzy':



Więcej o imprezie możecie poczytać tutaj -> klik.

czwartek, 18 sierpnia 2016

10 lat minęło, jak...

To niesamowite. Wprost trudno mi uwierzyć, że to już 10 lat. Właśnie dzisiaj minęła dekada, od kiedy przyznano mi konto na TWB. Z tej okazji przekopałam dyski ze zdjęciami. Efekty tej fotograficznej archeologii znajdziecie tutaj -> klik.

Jak sobie przypomnę początki mojej komunikacyjnej pasji... Heh... Ile się w tym czasie wydarzyło, pozmieniało...

Na początku zdjęcia robiłam aparatami analogowymi. Smiena, Zenith, 'małpka' - czego to człowiek nie przerabiał. Później przyszedł czas na pierwszy kompakt: Fuji 5600fd. Następnie przesiadłam się na Nikona D90, a obecnie zdjęcia robię Nikonem D700. Jednak nie zapominam o fotografii analogowej i chętnie wracam czasami do robienia zdjęć tą już nieco zapomnianą metodą.

W fotografii komunikacyjnej najbardziej polubiłam tzw. komunikację podmiejską. Przestrzenie, krajobrazy - to zdecydowanie moje ulubione tematy. Ponadto fotografia nocna. Z kolei od czasu, gdy jeżdżę Wartburgami, także i te pojazdy stały się dodatkowym motywem moich zdjęć.

Jakiś czas temu wpadłam na pomysł, aby zdjęcia pojawiające się na TWB (nie tylko mojego autorstwa), tagować w nietypowy sposób. Otóż w przypadku, gdy na zdjęciu widać choć fragment samochodu marki: Barkas, Trabant lub Wartburg, pod spodem wpisuję odpowiedni tag. Oczywiście Wartburgi, którymi jeździłam, też znalazły swoje tagowe odpowiedniki. Dzięki temu możecie poniżej podziwiać efekty mojej pracy:

Wartburg -> klik
1) Biały -> klik
2) Czerwony -> klik
3) Marchewa -> klik

Trabant -> klik
 Barkas -> klik

niedziela, 7 sierpnia 2016

"Einigkeit macht stark".

Ten rok jest dla mnie i Czerwonego dość przewrotowy. Po raz pierwszy nie pojechaliśmy na zlot do Eisenach (w tym roku odbywa się w dniach 05.08-08.08.). Tym razem wakacje spędziłam w zupełnie innym miejscu i na zupełnie innych zasadach. Dotarliśmy tam i wróciliśmy zupełnie innymi środkami lokomocji. Choć zupełnie serio w pierwszej wizji tym środkiem miał być Czerwony. :)

Jednak szybko zrezygnowałam z planowania podróży Czerwonym. Autko wymaga już remontu. Poza tym - coraz częściej przyłapuję się na tym, że nie chcę go ciągnąć na jakieś karkołomne wyprawy. Stał się dla mnie zbyt cenny.

No, dobrze. A gdzie to nas wywiało? Do Belgii. Mieliśmy tam misję do wykonania. Ponieważ Czerwony został w Polsce, to jak tam dotarliśmy? Samolotem! Dla mnie to było niezwykłe przeżycie, gdyż... był to mój pierwszy lot w życiu. Bałam się nieziemsko (!). Na szczęście, wtulona w silne męskie ramię, czułam się bezpiecznie (sic!). :) A co widać z okna samolotu? Spójrzcie:


W Belgii trochę pozwiedzaliśmy. Jednak chcę wspomnieć tylko o jednym odwiedzonym miejscu. Chodzi o miejscowość Tielt. Dlaczego akurat o niej? Poczytajcie ->  klik.

Byliśmy na tym cmentarzu. Złożyliśmy hołd 'naszym'. Przy okazji dowiedziałam się, że w mieście jest ulica... Szamotuły. Dla nie znających geografii -> Szamotuły znajdują się ok. 35 km od... mojego rodzinnego Poznania. :D Niezły zbieg okoliczności, nieprawdaż? 

Nie mogłam sobie tego odpuścić. Musiałam 'zaliczyć' tę ulicę. Oto dowód:
10.07.2016 r., Tielt, ul. Szamotuły.

Później dowiedziałam się, że Szamotuły -> klik są miastem partnerskim Tielt. Co ciekawe - w Szamotułach znajduje się ulica... Tielt.
 
Po powrocie do Polski postanowiłam zorientować się, gdzie dokładnie znajduje się ul. Tielt. Gdy tylko spojrzałam na mapę, wybuchnęłam śmiechem. Przecież wiem, gdzie! Byłam tam! Czerwonym!!! :D

Co? Gdzie? Jak? Kiedy? Pamiętacie, jak objeżdżałam trasę mojej urodzinowej imprezy? Jeżeli nie, to proszę kliknijcie -> tutaj. Na przedostatnim zdjęciu widać w tle Wielkopolskie Zakłady Tłuszczowe ADM znajdujące się w Szamotułach. Chwilę wcześniej szukałam w innej części miasta odpowiedniej miejscówki do zdjęcia. Chodziło mi właśnie o odpowiednie zaprezentowanie tych zakładów. Tym sposobem trafiłam tutaj:


03.12.2014 r., Szamotuły, ul. Glabisza.

Wiecie, na jakim skrzyżowaniu wtedy stanęłam (widocznym za Mercedesem)? Właśnie z ul. Tielt! :)


Nie wierzycie, że miałam takiego farta? Sprawdźcie na mapie -> klik. Ta latarnia i brama po prawej stronie jednoznacznie to potwierdzają. :)

 Jednak, żeby nie było - postanowiłam się teraz wybrać tam ponownie. Zapakowaliśmy się więc do samochodu i pognaliśmy przed siebie. Dzięki temu powstało to zdjęcie:


30.07.2016 r., Szamotuły, ul. Tielt.

Tym samym w ciągu jednego miesiąca zaliczyliśmy ul. Szamotuły w Tielcie i ul. Tielt w Szamotułach. :)

A teraz kilka ciekawostek.

Proszę, porównajcie flagę Belgii -> klik z flagą Niemiec -> klik. :) Podobne, prawda? Choć, uwzględniając pochodzenie Czerwonego, powinnam raczej wskazać flagę NRD -> klik. ;) Dla niezorientowanych - skrót oficjalnej niemieckojęzycznej nazwy Niemieckiej Republiki Demokratycznej (w skrócie NRD) to  DDR (Deutsche Demokratische Republik). Nie powinno więc Was zdziwić, jak zobaczycie jakiegoś Wartburga/Trabanta z naklejką DDR. :)

A co oznacza temat dzisiejszego wpisu? Jest to dewiza Belgii, która w języku polskim oznacza: "W jedności siła". :)

niedziela, 24 lipca 2016

Agent 1.3 z licencją na zdobywanie końca świata.

Kilka dni temu szukałam czegoś w internecie i przez przypadek trafiłam na ciekawą informację -> klik.

Jak już wiecie - zazwyczaj nie porzucam jakiegoś tematu, tylko szperam dalej, aby poszerzyć swoją wiedzę. W ten sposób trafiłam na to -> klik.

Czytając te informacje wywnioskowałam, że ta wartburgowa ekipa powinna już wrócić do Polski i w związku z tym była szansa, że pojawił się jakiś artykuł o zakończeniu wyprawy. Idąc tym tropem, znalazłam to -> klik.

Generalnie podziwiam i gratuluję wyboru odpowiedniej marki samochodu. :) Choć wiele osób dziwi się, jak można udawać się w dalsze trasy takim pojazdem ("przecież przy większych prędkościach jest głośno w kabinie" i "to nie ma piątego biegu", itp.), to osobiście preferuję dalsze wycieczki Wartburgiem. Ba! W zeszłym roku wpadłam na pomysł zorganizowania wyprawy śladami... Jamesa Bonda. ;) Na razie jest to bardzo luźna propozycja. Tym bardziej, że do jej zrealizowania musiałabym najpierw odpowiednio przygotować samochód. Niemniej - tym wpisem 'zaklepuję' sobie pomysł. :) Póki co - ostatnią najdalszą wyprawą Czerwonym był przejazd do i z Gniezna. ;)


A co tam u Czerwonego? Sprawdzam co jakiś czas, czy go ktoś w internecie nie zaprezentował i trafiłam na to -> klik. ;) Na zdjęciu został uwieczniony świeżo pomalowany tłumik, o którym rozpisałam się w tym poście -> klik.

Przy okazji zobaczyłam, co tam słychać u Marchewy. Też ktoś ją złapał -> klik. :)

sobota, 23 lipca 2016

Tłumik.

Hmm... Jakby to napisać? Nawet najlepszym się zdarza. Co? Wróćmy do początku tej historii...
Wydarzyło się to w styczniu. Konkretnie siedemnastego. Dokładnie tuż po zrobieniu drugiego zdjęcia zamieszczonego w tym wpisie -> klik.

Od razu dodam, że tamtego dnia ktoś z moich bliskich przeżył bardzo bolesny wypadek. Z tego powodu nie byłam w dobrej formie psychicznej i wiedziałam, że nie powinnam wsiadać za kółko. Byłam jednak wcześniej z kimś umówiona i nie chciałam już odwoływać spotkania. W drodze na nie poczyniłam fotografie zamieszczone w ww. wpisie.

Gdy wyjeżdżałam zza ciężarówki na ulicę przyhaczyłam tłumikiem o krawężnik. Pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło. Ledwo poczułam, że spód samochodu o coś zawadził, zdjęłam nogę z gazu. Niestety - było już za późno.Wycofałam. Ominęłam przeszkodę i wyjechałam na ulicę. Jednocześnie słyszałam, że pod spodem coś mi 'rzęzi'. Wysiadłam z samochodu, upewniłam się, że nic nie zwisa pod spodem, wsiadłam i pojechałam dalej. Jednak nietypowy dźwięk towarzyszył mi dalej. Domyśliłam się, że układ wydechowy rozszczelnił się.

Kilka dni później...
Po wjechaniu ma kanał, okazało się, że moje przeczucia były trafne. Po obejrzeniu układu wydechowego doszliśmy do wniosku, że wjeżdżając na krawężnik uczyniłam to z takim impetem, iż cały układ przesunął się do tyłu doprowadzając do rozszczelnienia. To powodowało specyficzne dudnienie. Właściciel Czerwonego powiedział, że skoro uszkodziłam tłumik, to powinnam teraz poszperać na aukcjach i kupić nowy. Cóż - mnie dwa razy mówić nie trzeba. Nie wiedziałam tylko, że to był żart...

Przeszukałam oferty internetowe. Wybrałam najciekawsze i przedstawiłam je właścicielowi Czerwonego. Jego mina była bezcenna. Zdołał tylko powiedzieć, że z tym szukaniem tłumika to żartował i sam by to załatwił, ale skoro już poszukałam... Hi hi - co zrobić, że jestem kobietą, która nie boi się takich wyzwań? Przecież co to za problem poszukać tłumika do Wartburga. ;)

Po wybraniu konkretnej oferty, zamówiłam odpowiedni tłumik, opłaciłam wszystko (wszak to ja go uszkodziłam, a za swoje błędy trzeba płacić) i czekałam na kuriera z paczką. Traf chciał, że dostawa nastąpiła w momencie, gdy nie było mnie w domu. W skrzynce znalazłam awizo. I teraz uwaga. Dobrze usiądźcie, zapnijcie pasy i... przygotujcie swoje brzuchy na sporą dawkę śmiechu. Otóż...

Przeczytałam adnotacje na awizie. Nie dowierzałam własnym oczom. Jednak nie było wątpliwości. Wiecie, gdzie zostawiono dla mnie paczkę? W saloniku prasowym. Wyobrażacie sobie? Idziecie do kiosku i zamiast o ulubioną gazetę, prosicie obsługę o... tłumik do Wartburga. <rotfl>

Z ledwością powstrzymałam śmiech wchodząc do saloniku prasowego. Podeszłam do lady, podałam awizo i powiedziałam, że chciałabym odebrać paczkę. Traf chciał, że pakunki stały tuż obok. Rzuciłam okiem i od razu wiedziałam, który jest mój. Zasugerowałam Pani, że zapewne ten największy karton to dla mnie. Nie uwierzyła. :D Jednak po dłuższej chwili i dokładnym sprawdzeniu - przyznała mi rację. Pokwitowałam i wyszłam z tym wielkim pudłem. Nie wiem tylko, dlaczego mijający mnie ludzie dziwnie mnie się przyglądali. ;)

Podeszłam do auta i postanowiłam sfotografować moje 'trofeum':


Niestety, właściciel nie miał czasu na naprawę Czerwonego. Nie chciałam zajmować miejsca w aucie tym kartonem, a że nie posiadam garażu, więc postanowiłam, iż... do czasu naprawy tłumik będzie leżał... w moim pokoju. W ten sposób przez kilka tygodni mieszkałam z kawałkiem Wartburga. ;D Wiem, wiem - to się powinno leczyć. ;) Obawiam się jednak, że wartburgioza jest nieuleczalna. ;)

Kolejne tygodnie upływały, zmieniła się też nieco sytuacja i ostatecznie zapadła decyzja, że... tłumik wymienię sama. Tak, tak!

No, dobrze. Nie tak do końca sama. Mogę się jednak pochwalić, że (po wcześniejszym objaśnieniu) osobiście wyczyściłam cały układ wydechowy przy pomocy... szczotki drucianej zamontowanej do wiertarki. Ba! Na koniec pomalowałam go, aby się ładnie prezentował. :) 

 

Dlaczego zdemontowaliśmy cały układ? Raz, że tak było łatwiej wymienić uszkodzony fragment. Dwa - jak rzuciliśmy okiem, to uznaliśmy, że dla estetyki wizualnej tak będzie lepiej.

Nie wierzycie? Oto dowód - Pani Czerwonego w akcji:


Moja pierwsza w życiu naprawa za mną. Swoją szosą - nie sądziłam, że obsługa mechaniczna Wartburga może być aż tak prosta. :) Wystarczył klucz (oczywiście 'trzynastka') i śrubokręt (do łatwiejszego ściągania gum mocujących). 

Z podziękowaniem dla pomocnika. :)