czwartek, 5 listopada 2015

Egzamin.

Dzisiaj mija rok, jak rozpoczęłam moją przygodę z tym blogiem. Postanowiłam więc opisać w dniu dzisiejszym wydarzenie, które na przestrzeni tego czasu było najważniejszym w moim życiu.
Chodzi oczywiście o egzamin na prawo jazdy kategorii D.

Był 29 maja 2015 r. (piątek).
Na egzamin pojechałam oczywiście Czerwonym. Nie bardzo miałam, gdzie go zostawić, gdyż wszystkie miejsca postojowe w pobliżu WORDu były zajęte. Ostatecznie auto porzuciłam na parkingu pobliskiego hipermarketu.
Zanim weszłam do budynku, zdążyłam już sprawdzić, jaki autobus podstawiono tego dnia na egzamin. Pamiętacie ten wpis -> klik? Jaki autobus sfotografowałam, jako ostatni? Tak, tak - wykrakałam! Na placu stał Autosan #1995! Mnie ten widok ucieszył, chociaż instruktor życzył mi Jelcza #1998. Jednak mnie pasowało, że będę zdawać egzamin na pojeździe gabarytowo zbliżonym do mojego MANa. :)
Nie pamiętam już, czy przed wejściem do 'strefy egzaminacyjnej' zdążyłam przeklikać jakiś test na stanowisku. Natomiast zapamiętałam, że byłam pierwszą (bądź jedną z pierwszych) osobą, która weszła do strefy egzaminacyjnej. Usiadłam na ławeczce koło sali egzaminacyjnej i czekałam... Punktualnie o godz. 08:00 przyszedł do nas egzaminator i wpuścił do środka. Egzaminator... Poświęcę mu chwilkę. Otóż - jak zobaczyłam, jak zbliża się do naszej grupy, to... wierzcie mi, że omal nie spadłam z tej ławki, na której siedziałam. Okazało się, że będzie nas pilnował Pan, który... pilnował m.in. mnie na egzaminie z kwalifikacji wstępnej. Zapamiętałam go wtedy bardzo pozytywnie. Gdy go teraz ponownie zobaczyłam, uznałam to za dobry znak. :)
Po wejściu do sali i zweryfikowaniu, że ja to ja ;) zajęłam stosowne miejsce siedzące. Nie pamiętam, ale chyba odruchowo zajęłam stanowisko nr 13. ;) Chociaż... chyba nie. Celowo wybrałam jakieś inne. ;)
Gdy Pan nam wszystko objaśnił, przystąpiliśmy do egzaminu. Przyznam szczerze - po kilku pytaniach byłam przekonana, że oblałam. Co to były za pytania! Tyle tygodni przygotowań, a z czymś takim ani razu się nie spotkałam! Bogu dzięki, że od lat interesuję się motoryzacją i mam chociaż mgliste pojęcie o pewnych sprawach... W końcu dotarłam do ostatniego pytania. Klikam na wynik... i nie dowierzam. To niemożliwe! Przecież byłam pewna, że oblałam! A tu mi się wyświetlił wynik: 73 na 74! Niesamowite! Kolejna myśl była jeszcze lepsza - pomyślałam sobie, że to, iż zdałam teorię oznacza, że za chwilę podejdę do egzaminu praktycznego... Nie wiem, czego bardziej się bałam wcześniej, ale w tym momencie byłam przerażona...
Nim jednak przeszłam do dalszej części, trzeba było poczekać, aż wszystkie osoby na sali dokończą swoje zmagania z teorią. Egzaminator ogłosił wyniki. Okazało się, że na 20 osób, które w tym momencie podeszły do egzaminu, zdało tylko 8... Niezły przesiew. Z osób, które zostały na sali, najpierw poinstruowane zostały te, na kategorię B. Gdy Pan im wszystko objaśnił, zostały tylko te, które za moment miały spróbować swoich sił na autobusie. W sali zostałam ja i... jeszcze jeden zdający. Co ciekawe - egzaminator mnie poznał, więc wytworzyła się jakaś taka 'rodzinna' atmosfera. Niestety - okazało się, iż w tym momencie nasze drogi się rozchodzą, gdyż na egzaminie praktycznym ktoś inny będzie nas sprawdzał... 
Przeszliśmy do dalszej części budynku. Porozmawiałam chwilę z tym drugim zdającym. Wymieniliśmy się swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami. Nagle usłyszałam za plecami: "Pani Jankowska". "Ło Matko Boska - idę na pierwszy ogień!" - zdążyłam pomyśleć. Podeszłam. Ponownie zostałam zweryfikowana, że ja to ja. Ruszyliśmy w stronę autobusu. Egzaminator w międzyczasie poinformował mnie, że komputer wylosował (do dzisiaj mnie zastanawia, czy to losowanie faktycznie jakoś wcześniej się odbywa, czy jednak egzaminator sam typuje te zadania na podstawie oceny wizualnej zdającego) dla mnie następujące zadania: sprawdzenie poziomu płynu chłodzącego oraz sprawdzenie świateł stop. Jak to usłyszałam, to pomyślałam: "Pfff... bułka z masłem. Możemy przejść od razu do kolejnej części?". ;)
Oczywiście nie mogłam 'przeskoczyć' tego etapu, jednak nie sprawił mi on żadnego problemu. Nawet wiedziałam, że, aby dostać się do zbiorniczka, muszę mieć kluczyk, którym otworzę klapkę... Gdy egzaminator zapytał się, od czego chciałabym zacząć to sprawdzanie, to powiedziałam, że proszę najpierw o klucz. Jego spojrzenie na mnie było bezcenne. ;) "Kluczyki są w autobusie" - usłyszałam w odpowiedzi. Gdy ogarnęłam temat poziomu płynu chłodzącego, zajęliśmy się światłami stop. Poprosiłam egzaminatora o pomoc, gdyż, jak wiadomo - samemu nie da się wykonać tego zadania. Oczywiście zaliczyłam całość bez problemu. Chwilę później egzaminator zajął 'miejsce kierownicze' i zawiózł mnie na miejsce, z którego startuje się do pierwszego zadania - jazdy po łuku. Po ustawieniu pojazdu na odpowiednim miejscu poinstruował mnie, co i jak. Zajęłam fotel kierowcy. Przygotowałam się do jazdy. Dałam znać egzaminatorowi, iż ruszam. Wiedziałam, że od razu zaplusowałam tym, iż orientowałam się, że trzeba odpalić autobus, gdy skrzynia biegów jest w pozycji neutralnej. No cóż - instrukcję obsługi Autosana miałam dobrze opanowaną. ;) Ruszyłam. Bez najmniejszego problemu pojechałam do przodu. Po osiągnięciu odpowiedniego punktu, przystąpiłam do cofania. Strasznie się tego bałam. Wystarczyła chwila nieuwagi i... Na szczęście udało się wrócić do punktu startu bez zaliczenia wpadki. "Jest dobrze" - pomyślałam. Egzaminator podszedł i zapytał, czy zakończyłam manewr. Z pełną stanowczością i bez większego zastanowienia odpowiedziałam, że "tak". "Jest Pani pewna?" - zapytał, próbując wywołać u mnie zwątpienie. Ponownie potwierdziłam. Dlaczego tak drążył? Zapewne nie mógł uwierzyć, że postanowiłam zakończyć zadanie bez skorzystania z pewnego przywileju. Otóż - miałam prawo wysiąść z autobusu i upewnić się, że zatrzymałam go we właściwym miejscu. Gdybym oceniła, że, np. zabrakło jeszcze kilku centymetrów, mogłabym wrócić do pojazdu i jeszcze podjechać kawałek. A ja z tego zrezygnowałam! Nie ruszyłam się z fotela nawet na centymetr. Byłam na 100% pewna, że zatrzymałam się w odpowiednim punkcie. Skąd ta pewność? To już pozostanie moją tajemnicą (wszak, jakieś mieć muszę). ;) Egzaminator nie miał wyboru - musiał zaliczyć to zadanie. :) Skoro się udało, to oznaczało, że muszę teraz wykonać kolejne zadanie "wylosowane przez komputer". Już wcześniej zostałam poinformowana, cóż to będzie, więc stres właśnie osiągnął zenit. "Parkowanie prostopadłe przodem". "Nie mam nawet co próbować. Nie ma opcji, abym to zaliczyła!" - pomyślałam. Z drugiej strony, przemknęła mi myśl, że skoro tak daleko dotarłam, to nie mogę się teraz poddać. Ruszyłam. Co ciekawe - od razu postanowiłam wykonać ten manewr bez tzw. korekty. Uznałam, że będę ambitna. Dlaczego? Bo wiedziałam, że większość osób, zwłaszcza kobiety, wykonują to z korektą. Ba - pamiętacie właścicielkę OSK, o której tutaj wspomniałam -> klik? Przyznała mi się, że na kursie od razu uczyła się wersji z korektą. Nie powiem - weszła mi na ambicję. Po rozmowie z tą kobietą, uznałam że nie jestem blondynką - nauczę się bez korekty! A co! W związku z tym na egzaminie postanowiłam zaryzykować. Nie ukrywam jednak, że w momencie skrętu przymknęłam oczy. "Niech się dzieje wola nieba..." - pomyślałam. Chwilę później autobus był zaparkowany. Spojrzałam w lusterka - oo! Wszystkie pachołki stoją. Nie trąciłam żadnego. :-O Spojrzałam na egzaminatora - był równie zdumiony. :-D Moja radość jednak szybko stopniała. Oprzytomniałam i uświadomiłam sobie, że przecież muszę jeszcze wyjechać... No, to - wsteczny i jazda do tyłu. Włala! Znów się udało. :-O Pomyślałam, że chyba po egzaminie zagram w totka. ;)
Egzaminator wskazał, że chce wsiąść do autobusu. Otworzyłam drzwi. Wiecie co - przez moment poczułam się, jak zawodowy kierowca, który wpuszcza właśnie pasażera. Stwierdziłam, że skoro mam takie myśli, to... oznacza, że jestem nieźle wyluzowana. ;) Zamknęłam drzwi. Ruszyliśmy. Wskazał, że mam pojechać na kolejne stanowisko. Tym samym wiedziałam, że parkowanie zostało zaliczone. Za pierwszym podejściem!
A co dalej? Ruszanie pod górkę. Tutaj zaliczyłam małą wpadkę. Ze stresu zapomniałam po zatrzymaniu się wrzucić bieg 'na luz'. Coś się zagadałam, zdjęłam nogę ze sprzęgła i... wóz zgasł. Dobrze, że zawczasu zaciągnęłam hamulec ręczny..."Próba niezaliczona". "Ale jak to - przecież nawet nie zgłosiłam, że do niej przystępuję!" - pomyślałam. Postanowiłam jednak nie spierać się. No, bo przecież to było niemożliwe, aby mi coś nie poszło przy drugim podejściu. Uważam, że ruszanie pod górkę jest naprawdę prostym zadaniem. Nie przeliczyłam się - zaliczyłam. W tym momencie pojawiła się myśl: " moment, moment - skoro zaliczyłam plac, to oznacza, że... ruszamy 'na miasto'. Hura!". No i ruszyliśmy. Pozwolę sobie już ominąć szczegółowy opis tego przejazdu. Podpowiem jednak, jaką trasę zaliczyłam. Dodam, że przejechałam przez punkty, które uznawane są za jedne z najtrudniejszych na poznańskich egzaminach. Moja trasa to: ul. Wilczak, ul. Serbska, ul. Naramowicka, ul. Lechicka, ul. Murawa, rondo Solidarności, Al. Solidarności, ul. Piątkowska, ul. Lechicka, rondo Obornickie, ul. Lechicka, ul. Wilczak. Nie napiszę, że wszystko mi dobrze wyszło. Mimo wszystko stres zrobił swoje. Jednak egzaminator do samego końca nie zamienił się ze mną miejscem. Gdy zobaczyłam, iż zbliżam się do WORDu, wiedziałam już, że zdałam. :) Pilnowałam się, abym na 'ostatniej prostej' nie zaliczyła jakiejś wpadki. Nie wybaczyłabym sobie tego. Udało mi się parkowanie prostopadłe przodem, a teraz miałabym coś źle zrobić? Nie wchodziło to w rachubę.
Wjechałam na teren WORD. Po chwili zaparkowałam. Egzaminator bez słowa wręczył mi kartkę. Przeczytałam napis: POZYTYWNY. Wryło mnie w fotel! Zaniemówiłam. Szok! Ze łzami w oczach opuściłam autobus. Chciałam się rzucić na szyję egzaminatorowi, ale ostatecznie powstrzymałam się od okazywania takiej radości. Podziękowałam tylko serdecznie. Zalewając się łzami szczęścia, opuściłam plac.
Wróciłam do Czerwonego. Co ciekawe - miałam problem, aby nim jechać. Zdążyłam się przez czas egzaminu przyzwyczaić do innych gabarytów pojazdu i teraz jakoś mi dziwnie było. Szybko jednak wróciłam do równowagi i resztę dnia poświęciłam na załatwianie formalności związanych ze zdanym tego dnia egzaminem. :)

W tym miejscu pragnę serdecznie podziękować wszystkim, którzy mi kibicowali. Kochani - dziękuję za Wasze wsparcie. :) Muszę jednak wspomnieć o szczególnym rodzaju dopingowania, który zapewniła mi jedna osoba (bardzo Tobie dziękuję! :) ). Zacznę od tego, iż jest to miłośnik pewnych napojów pewnej znanej firmy. Pod nakrętkami/kapselkami tych napojów można znaleźć różne napisy. Niesamowite było to, że przez czas trwania mojego kursu, odnajdowane napisy niezwykle trafnie opisywały aktualnie odbywające się wydarzenia. Oto kilka przykładów:
1) gdy rozpoczęłam kurs, pojawiło się pytanie zadane zapewne przez Czerwonego (gdyby potrafił mówić): "KOMU MNIE DASZ? :D". Następnie, jak rozpoczęłam jazdy MANem, pojawił się napis: "OD TEJ PORY JESTEM TWÓJ", a później: "RAZEM ZA KAŻDYM RAZEM".


2) jak męczyłam się z parkowaniem prostopadłym przodem i coraz bardziej nie wierzyłam, że uda mi się nauczyć tego manewru, znalazł się napis: "TO DA SIĘ ZROBIĆ". Czy miałam jakiś wybór? No, chyba nie. Faktycznie, w niedługim czasie, odkryłam trik, jak ten manewr z grubsza opanować. Napis na kolejnej nakrętce skwitował to krótko: "I TAK TRZYMAJ".


 3) najlepsze jednak były kolejne kapselki. Jeden z napisów przewidział, że na pierwszych zajęciach wyjadę 'na miasto': "MIASTO JEST NASZE". Kolejny kapsel przyniósł informację, że: "ZDASZ!". Mogło więc być inaczej? Musiałam zdać i już! ;) No, a "TERAZ TWOJA KOLEJ", by być kierowcą.


Wpis nie zawierał lokowania produktów. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz