Właśnie siedzę przy komputerze i obrabiam zdjęcia z bardzo ważnego wydarzenia, które miało miejsce w zeszłą sobotę.
W ramach tzw. "przerywnika" postanowiłam rzucić okiem na wartburgowego bloga. Kiedy na niego weszłam, olśniło mnie nagle, że od poprzedniego wpisu minęło 13 dni. Od razu zrozumiałam, że to nie jest przypadek, iż coś podkusiło mnie, aby właśnie dzisiaj tutaj zaglądnąć.
Jestem zszokowana, że minęły już prawie dwa tygodnie. Na razie nie opiszę, co miało miejsce 03.09.2020 r. Natomiast upływ 13 dni od tamtego momentu jest idealnym pretekstem, aby poinformować Was, iż stworzyłam nowego bloga. Jego tematyka bardzo mocno odbiega od tego, co tutaj opisywałam (choć kilka ostatnich wpisów zahaczało o nią). Na nowym blogu będę opisywać wszystko to, co nie powinno pojawić się na Wartburg Reisen. Jednocześnie informuję, że wartburgowy blog nadal będzie funkcjonował. Nie zamierzam go zamykać. Z resztą, jak i pozostałych blogów. Ich koniec może nastąpić tylko wtedy, gdy mnie zabraknie lub... gdy administrator postanowi wyłączyć serwer (raz to przerobiłam z nieistniejącym już w wirtualnej przestrzeni blogiem).
W momencie, gdy skończyłam pisać powyższy tekst, usłyszałam fragment tekstu piosenki z koncertu -> klik, którego słucham w tle:
"Bardzo chcę, Chcę to wyznać dziś, Proszę wybaczyć mi".
Choć tyle lat jeździłam Puzzlem, dopiero dzisiaj, przypadkowo, odkryłam to, co jest zapisane pod dekielkiem znajdującym się na kierownicy.
Pierwszy rząd: 2+1+3+7=13
Pierwszy rząd + drugi rząd: 13+1=14
Kiedy na moim trzecim blogu opublikowałam 04.08.2020 r. wpis -> klik, w którym zawarłam te słowa: "Choć liczba 13 nadal licznie pojawia się w mojej codzienności, to od pewnego czasu w moim życiu zaczęła pokazywać się liczba 14. Tak, jakbym po tym, co wydarzyło się pół roku temu, przechodziła na kolejny etap", nie sądziłam, że niecały miesiąc później uda mi się to znów udowodnić.
Wpis i to, co dzisiaj się wydarzyło, wypadło w dniu imienin mojej dawnej Przyjaciółki. Osoby niezwykle ważnej w moim życiu. Poznałam Ją w XIII (!) L.O. To właśnie czasach licealnych odkryłam, jak liczba 13 zaczyna prowadzić mnie przez życie. To właśnie rozmowy z Przyjaciółką skłoniły mnie do głębokich refleksji i odkrycia, że w życiu nic nie dzieje się przez przypadek. Co prawda w to wszystko uwierzyłam dopiero w zeszłym roku, ale dzisiejsze, dekielkowe odkrycie tylko upewnia mnie w tym, co w końcu udało mi się pojąć.
Ponad tydzień temu (14.04.2020 r.) obejrzeliśmy film. Jego tytuł to "Mucize", co przetłumaczono jako "Cud". Film miał swoją premierę w 2015 r. Co prawda już w 7:34 minucie domyśliłam się, kto będzie głównym bohaterem, a w 7:43 wiedziałam, jak się jego historia zakończy, ale i tak warto było zobaczyć całość. Chociażby dla cytatów, które wyciągnęłam z tego filmu.
Oj, tak. Cudowność tego filmu polega na jego wielowątkowości. Do dzisiejszego wpisu wykorzystam dwa cytaty z niego. Oto pierwszy:
- "Lepiej przygotuj się nauczycielu. Niedługo nadejdzie śnieg. Gdy nadejdzie śnieg, wioska stanie się więzieniem. Wszyscy będziemy zależni od Boga. Przez 8 miesięcy jesteśmy w rękach Boga, przez 4 miesiące w rękach rządu. Jeśli zamierzasz napisać list, zrób to teraz. Zajmie 8 miesięcy zanim otrzymasz odpowiedź".
- "Naprawdę? Zatem napiszę go już teraz".
- "Zdrów."
Kiedy przeczytałam słowa "jesteśmy w rękach Boga", zaczęłam się rzęsiście śmiać. Trwało to dobrą minutę, może nawet dłużej. No przecież 5 dni temu napisałam na blogu -> klik, że słowa, które często pojawiają się w moich myślach, to "wszystko w ręku Boga". Co za zbieżność! I dodam, że wiem, że to nie jest przypadek. Jest to kolejny dowód na to, co zaobserwowałam już dawno. Teraz jednak powoli mogę się tym podzielić tutaj, choć dzisiaj tego nie opiszę. Natomiast ten film stał się jakby potwierdzeniem tego, do czego doszłam w życiu. Jeśli tylko damy się ponieść, oddać w ręce Boga, nasz los potoczy się zupełnie inaczej, niż dotychczas. Jednak trzeba nauczyć się czegoś trudnego, wymagającego sporo pracy. Wiele osób to przeraża. Przerasta ich wykonanie tak ciężkiej pracy. Wolą się nie wysilać, oddać duchowemu lenistwu i żyć w swoistej nieświadomości. Bo po co się wysilać? Cóż, gdyby spróbowali, wiedzieliby, jaka nagroda ich czeka. Niestety, wybierając inną drogę, omija ich coś nieogarnialnie pięknego. Omijają ich... cudy.
I tutaj niech się wkradnie drugi cytat:
- "Słuchaj synu...".
- " Ojcze?"
- "Niektórzy ludzie widzą swym sercem. Postrzegają świat w ten sposób. Jak my to robimy oczami. Widzą wszystko co my na swój własny sposób. Niech Bóg zawsze prowadzi Was wszystkich w kierunku życzliwych sercem ludzi".
- "Amen, ojcze. Amen".
Jaki ten fragment jest piękny! Ach! To właśnie dlatego, że nauczyciel o imieniu Mahir spojrzał na Aziza sercem, dostrzegł to, co drzemało w tym człowieku, a czego inni, nawet najbliżsi, nie widzieli. Jest to trudne, wymaga sporo pracy, ale efekty wynagradzają ten trud. Z resztą na początku filmu jest scena, jak nauczyciel modli się do Boga, dziękując za to, że ten zesłał go do wsi, w której nie ma szkoły. Obiecał poświęcić swe siły i wierzył, że wróci do domu cały i zdrowy. Jednocześnie poprosił o obdarzenie go cierpliwością. Już wtedy można było domyślić się, że Mahir nie przestraszył się zadania, które do wykonania zlecił Jemu Bóg. Poprosił jedynie o cierpliwość (najlepiej anielską), aby mógł podołać temu, co go czeka. Zapewne doświadczenie życiowe i obserwacja ludzi sprawiły, że tak ocenił sytuację.
Przypomina mi się teraz kilka historii z mojego życia. Na mojej drodze stanęło kilka osób, które były w mniemaniu innych ułomne. Z tego powodu prawie nikt nie chciał z nimi rozmawiać, przebywać. Ja dawałam im tę szansę. Nie zapomnę, jak byłam na etapie wybierania uczelni. Chciałam być albo psychologiem albo zootechnikiem (a w zasadzie weterynarzem, ale w tamtych latach nie było takiego kierunku w Poznaniu). Nie umiałam sama
dokonać wyboru. Poprosiłam więc Boga (co było o tyle niezwykłe, że wtedy
w niego nie wierzyłam), aby pozwolił mi się sprawdzić w obu
dziedzinach. W tej, w której lepiej sobie poradzę, to taką drogę życiową
obiorę. Wahałam się między Akademią Medyczną a Akademią Rolniczą.
Z koleżankami z liceum wybrałyśmy się na drzwi otwarte Akademii Medycznej. Gdy kręciłyśmy się po budynku, w którymś momencie zaczepił nas jakiś chłopak. Chciał pomóc objaśnić, gdzie, co jest. Okazało się, że sam chce tutaj studiować. Znał budynek, ponieważ załatwił sobie możliwość uczestniczenia w zajęciach jako ktoś w rodzaju słuchacza. W zasadzie mógłby być studentem już od kilku lat, ale z pewnego powodu (nie będę opisywać) jeszcze się nim nie stał. Moje koleżanki obawiały się tego chłopaka, bo trochę nietuzinkowo się zachowywał. Jednak ja podjęłam z nim dialog. Poczułam, że oto moja próba sprawdzenia się w roli psychologa. Rozmowa z tym chłopakiem skończyła się tak, że wymieniliśmy się numerami telefonów. Ktoś by pomyślał - szaleństwo! Podać namiary na siebie komuś totalnie obcemu i dziwnemu? Jednak moje serce podpowiadało mi, że ten człowiek mnie nie skrzywdzi. I tak zaczął się jeden z ciekawych etapów w moim życiu. Zaczęliśmy do siebie wydzwaniać. Rozmowy były coraz dłuższe. Rekord stanowiła bodajże dwugodzinna sesja. Niestety - problem psychologiczny, który dotyczył tego chłopaka, przerastał poziom wiedzy, który ja posiadałam. Nie byłam w stanie Jemu pomóc. Ciąg dalszy tej historii jest już tutaj nieistotny. Chcę tylko pokazać, że nie odwracając się od kogoś, kto na pierwszy rzut oka nie jest taki, jak wszyscy, można wnieść do jego i naszego życia coś nowego, dobrego. Radość tego chłopaka, że znalazła się osoba, która postanowiła poświęcić swój czas na rozmowę z nim, była naprawdę wyczuwalna. Sami wiemy, ile rozmowa z drugą osobą może dać, więc emocje tego chłopaka były w pełni zrozumiałe. Dla mnie to była piękna lekcja życia.
Dostrzegając piękna serc innych ludzi, zyskałam wielu wspaniałych towarzyszy mojego życia. Dając szansę im, dałam ją też sobie. Upiększyli oni mnie wewnętrznie. Dodatkowo takie osoby są nam wierni, jako znajomi, a nawet jako przyjaciele, bo wiedzą, że akceptujemy ich takich, jacy są, a nie kim.
Przy okazji tego wpisu przypomniał mi się cytat z książki pt. "Mały Książę" Antoine'a de Saint-Exupéry'ego, który brzmi: „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Uwielbiam ten fragment. Idealnie wpisuje się on w przesłanie zawarte w "Mucize". Od lat chodzi za mną, aby znów sięgnąć po tę książkę i przypomnieć sobie historię w niej opisaną. To pragnienie się spotęgowało, gdy odkryłam w zeszłym, że powstał taki oto mural -> klik.
Nie zapomnę mojej pierwszej styczności z "Małym Księciem". Oczywiście był on lekturą w szkole. W bibliotece udostępniono mi egzemplarz, który wyglądał mniej więcej tak -> klik. Rysunek na okładce pomógł mi jeszcze lepiej przenieść się w wyobraźni do świata opisanego w tej książce. Treść odcisnęła dość spore piętno na mojej psychice. Z biegiem czasu odkrywałam, jak piękne przesłanie ta książka niesie ze sobą. Starałam się nauczyć żyć zgodnie z zacytowaną maksymą, a im dalej w las, tym życie dzięki temu stawało się piękniejsze.
Jeszcze jeden wątek poruszę. Żona Aziza. Jakże ona miała trudną rolę życiową do odegrania. Z jednej strony ktoś mógłby stwierdzić: "biedna dziewczyna! Dlaczego życie tak ją pokarało. Taka piękna i mądra istota, a los związał ją z kimś takim". A jednak ona (choć niewiele o niej wiemy) "wzięła na klatę" sytuację, w której się znalazła. Owszem, można zarzucić, że musiała się z nią pogodzić, bo w takiej kulturze i zwyczajach przyszło jej żyć. Wszak, nie miała wpływu na to, z kim będzie miała wejść w związek małżeński. Być może jednak te drobne gesty, które Aziz wykonał w jej stronę sprawiły, że postanowiła Jemu pomóc. Już scena z gołębiem mogła być dla niej wskazówką. Zobaczyła, jak wrażliwa i cudowna dusza tkwi w tym schorowanym ciele. Uwierzyła, że siła jej miłości pomoże pokonać mur, który ich dzielił. I jestem przekonana, że żona Aziza była bardzo wierzącą w Boga osobą. Skąd takie przypuszczenie? Aby kobieta mogła pokochać swojego mężczyznę, musi wpierw zapałać ogromnym uczuciem do Boga. Musi wręcz płonąć z miłości do Niego. Jednak, żeby mogło do tego dojść, najpierw konieczne jest pełne zaakceptowanie siebie taką, jaką natura ją stworzyła. Z wszystkimi wadami i zaletami. Dopiero od tego momentu przestaje mieć kompleksy, a skoro ich nie ma, to
nie zaśmieca nimi swoich myśli. To pozwala jej uzyskać odpowiedź na najważniejsze dla kobiety pytanie: "czy jestem piękna?". Odpowiedź na to pytanie powinna otrzymać od ojca, ale, nie oszukujmy
się, większość z nich tego nie robi. Takie okaleczone, nie wierzące w
siebie, wchodzą w dorosłe życie. Właśnie dlatego musi skierować je do Boga. Kiedy otrzyma odpowiedź na nie i dowie się, że jest wspaniałą istotą, wówczas może przenosić góry. Gdy uświadomi sobie swoje piękno i na czym ono polega, dopiero wtedy staje się kobieca. Urzeka swymi wdziękami. Dostaje niesamowitej energii. Jest to możliwe, bo akceptując siebie, jest w stanie przyjąć mężczyznę takiego, jakim on został stworzony. Z całym jego jestestwem.
Ostatnio w materiałach, które przeglądam często pojawiał się taki cytat: "miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie" (św. Jan Paweł II). Uważam, że pięknie uzupełnia on dzisiejszy wpis oraz przesłanie opisanego w nim filmu. 😊
Czy boję się, że umrę w wyniku zarażenia koronawirusem? Teraz już nie. Na początku byłam zlękniona. Tym bardziej, że kwalifikuję się do grupy podwyższonego ryzyka, ale...
Już się nie boję. Dlaczego? Ponieważ bardzo szybko przypomniałam sobie o cytacie, który towarzyszy mi od wielu lat. W dość ciekawych okolicznościach trafiła w moje ręce kartka pocztowa. Jej zdjęcie zamieszczam poniżej:
"Wszystko w ręku Boga" - te słowa często pojawiają się w moich myślach. Wykorzystuję je również w rozmowach z ludźmi, szczególnie tymi, którzy się czegoś boją. Cytuję im te słowa ku pokrzepieniu. To zawsze działa! :)
Długi czas ta kartka towarzyszyła mi w pracy, ale w końcu uznałam, że nie jest to odpowiednie miejsce dla niej i zabrałam ją do domu. Po pewnym czasie umieściłam ją w ramce i postawiłam w widocznym miejscu. Tak oto pojawiła się w moim codziennym życiu. Ilekroć jest mi smutno, źle i przeżywam trudne chwile, biorę ramkę z kartką do ręki. W niedługim czasie na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Niekiedy bardzo nieśmiały, gdy problem, z którym się zmierzam jest naprawdę trudny. Czasami towarzyszą mu łzy, ale... w głębi serca pojawia się radość.
Później przypomniałam sobie o kolejnym cytacie. Choć nie śledziłam z uwagą pontyfikatu św. Jana Pawła II, to pamiętam,
że to hasło jemu towarzyszyło. I z takim skojarzeniem utrwaliłam je w
mojej głowie. Chodzi o zwrot "nie lękajcie się". Ponoć ten i jemu podobne występują w Biblii aż 365 razy -> klik.
Gdy zestawimy je ze sobą, nabierają niezwykłej mocy. "Nie lękajcie się". "Wszystko w rękach Boga". Czy Bóg mógłby nas skrzywdzić, skoro stworzył nas z miłości? No, nie! A to, że w naszych życiach pojawiają się sytuacje trudne, problematyczne, tragiczne albo katastroficzne, ma zupełnie inne znaczenie. Takie chwile nie mają nas skrzywdzić, tylko pomóc coś zrozumieć, czegoś nas nauczyć.
Przy okazji przypomniało mi się, że kiedyś popularna była taka piosenka -> klik.
Dzisiaj mijają dokładnie 4 lata od momentu, kiedy zakopałam się w lesie -> klik
Minęło już sporo czasu od tego wydarzenia, ale w myślach często do niego wracam. Dla osób, które przeczytały tamten wpis, może się wydawać, że to było straszne, wręcz traumatyczne przeżycie dla mnie. Nic bardziej mylnego! Wydarzyło się to w takim momencie mojego życia, że do dzisiaj dziękuję Bogu, iż znalazłam się wtedy w takiej sytuacji. Pomimo, że byłam blisko domostw ludzkich, to spędziłam sporo czasu sama. Jednak nie byłam samotna. Koło mnie cały czas czuwał On. Miałam więc z kim porozmawiać i zastanowić się nad swoim życiem. Ktoś by powiedział, że mogło mi się wtedy coś stać i mogłam umrzeć. Komuś takiemu powiedziałabym, że właśnie tam kolejny raz się urodziłam.
Nie bez powodu nawiązuję do tamtej przygody w lesie. Wszak wydarzyła się ona w Puszczy Pyzdrskiej. Miejsca dla mnie magicznego. Od dawna przymierzałam się, aby poczynić wpis o tematyce, którą dzisiaj poruszam. Jednak ciągle się nie składało. Poza tym czekałam na odpowiednią wenę do pisania. Musiałam to sobie wszystko odpowiednio poukładać, aby móc właściwie Wam to przekazać. Okres narodowej kwarantanny idealnie się w to wpisał.
Gdy czytam kolejne informacje, że ludziom tak ciężko bez chodzenia po galeriach handlowych, bez ćwiczeń w siłowni, bez wizyt u fryzjerów i kosmetyczek, to robi mi się naprawdę smutno. Ci ludzie potwornie się nudzą. Nie potrafią spędzić czasu sami ze sobą i swoją rodziną (przyjmuję ogólnik - wiadomo, że sytuacje są różne). Niemniej - mało kto potrafi dzisiaj odnaleźć przyjemność w siedzeniu w domu, podziwianiu kwiatów, które rozkwitają na parapecie (mój grudnik właśnie skończył kwitnienie, a pachnący (!) storczyk obsypał się dziesiątkami kwiatów), przysiądnięciu na moment na balkonie (zdaję sobie sprawę, że nie każdy go posiada) i przyglądaniu się ulicznemu życiu. Spędzam czwarty tydzień w domu (przy czym pracuję zdalnie) i... nie mogę znaleźć nawet jednej chwili, aby spokojnie usiąść i poczytać książkę. Ale co się dziwić. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że w moim słowniku nie ma wyrazu "nuda". Ale kiedy mam ten wolny czas wygospodarować? Gotuję, sprzątam, piorę. Ogólnie - prowadzę dom. Do tego pracuję. Po pracy poświęcam kolejne minuty - a to na spędzenie chwili z drugą połową, a to na telefony do najbliższych, a to na przesadzanie kwiatów, a to na ćwiczenia na macie, a to na spisanie ważnych danych, a to na zrobienie kolejnej bransoletki, a to na przystrojenie domu w wiosenno-wielkanocne ozdoby, a to na przeglądnięcie galerii komunikacyjnych, a to... robi się północ i idę spać. Wróć! W porządek dnia staram się wpisać jeszcze jedno wydarzenie. Specjalnie wymieniam je na końcu, aby pokazać, że przy tym codziennym, rutynowym życiu, warto znaleźć kilka minut na rozmowę z Przyjacielem. Niekiedy jest to tylko krótka pogawędka, czasami modlitwa, innym razem - wysłuchanie kaznodziejów na YT albo wyszukanie jakiejś ciekawej interpretacji Pisma Świętego. Jednak ta... hmmm... nagroda na koniec dnia (zazwyczaj czynię to wieczorem) sprawia, że w ciągu dnia staram się wyrobić ze swoimi obowiązkami, aby z "wolną głową" usiąść i popaść w zadumę.
Wiele lat zajęło mi osiągnięcie takiego stanu. Jak do tego doszłam, opiszę kiedy indziej. Jednak sporo zasługę w tym mają właśnie wyjazdy do Puszczy Pyzdrskiej. Odwiedziliśmy tam sporo domów. Mogłam więc na wielu przykładach zaobserwować pewne zależności. Generalnie w każdym domu odnajdywaliśmy "święty" obraz, figurkę Matki Boskiej albo krzyż. W każdym bądź razie nie można było przegapić faktu, że tamtejsza społeczność była wierząca. To dawało sporo do myślenia. Zwłaszcza w zestawieniu z tym, czym Ci ludzie dysponowali na co dzień. Zazwyczaj całym ich światem było małe gospodarstwo, na które składał się: dom, budynek gospodarczy, kawałek ziemi. Tyle. Często Ci ludzie nie opuszczali swojego "fyrtla" przez całe życie. Wiem, co piszę. Poznaliśmy takiego przesympatycznego, starszego Pana. Miał, bodajże, 75 lat. Wiedział, że to, czym przyjechaliśmy, to samochód, ale nie miał pojęcia, co to za marka. On całe życie jeździł konno albo koniem z bryczką. Tak, jak Jego Rodzice. Najdalej, gdzie był poza domem, to miejscowość oddalona o 30 km od Jego domu. Gdy sobie w głowie wyrysowałam wtedy okręg o takim promieniu, to pierwsza myśl, jaka mi się pojawiła: "o Boże!". Ja, która była w wielu miejscach poza Polską, spotkałam człowieka, który przez całe swoje życie nie opuścił nawet województwa, w którym się wychował. Niesamowite! Jednak, choć może wydać się Wam to dziwne, w pełni rozumiałam tego człowieka, a mając już taką widzę o Nim, starałam się dostosować naszą rozmowę do Jego realiów. A rozmowa była bardzo sympatyczna! Ten człowiek był taki radosny... Gdy mówił o swoim koniu, w Jego oku pojawiła się taka wesoła iskierka. Chciał nas poczęstować jabłkami, które były aż czerwone od słońca, które je przyrumieniło.
Aż żal było opuszczać tamto miejsce. I żebyście sobie nie myśleli, że ten Pan tam tak sam żył. Na Jego posesji mieszkał Jego syn. Syn wybudował współczesny dom, miał samochód, ciągniki rolnicze, itd. Temu starszemu Panu to nie przeszkadzało, ale sam do tego nie ciągnął. Wolał mieszkać w swojej chałupince, na której progu drzwi stały koszyki z jabłkami, a po okalającym ją drewnianym płocie przeskakiwał łaciaty kot...
Wracając do wiary. Nie zapomnę, jak to właśnie mnie przypadło odkrycie jednej z najpiękniejszych chatek. Z zewnątrz nie sprawiała zbyt dobrego wrażenia. Z resztą sami się przekonajcie:
Ale za to jej wnętrze... Oprócz urokliwej szafy, obrazka z życzeniami imieninowymi, monidłem i innymi "duperelami", widzieliśmy tam figurkę i książeczkę będącą pamiątką Pierwszej Komunii Świętej. Rzuciliśmy się z aparatami, aby to jakoś upamiętnić.
W tym samym domu, nad kanapą, na której leżały figurka i książeczka, wisiał taki oto obrazek:
Z kolei w innym pokoju wisiał krzyż:
Więcej zdjęć z tej chatki na razie nie zaprezentuję. Zostawię je na inną okazję. Jednak zapewniam - będziecie pod wrażeniem, gdy już je zobaczycie. :)
Jednak Puszcza Pyzdrska jest bogata też w inne obiekty. Jest tam od groma kapliczek. Dzisiaj przedstawię tę, którą uważam za najpiękniejszą.
Uwielbiam ją nie tylko za jej wygląd, ale także za to, że jest znakiem, iż zbliżam się do mojego ukochanego gospodarstwa. Dzisiaj pokażę je bardzo ogólnikowo, ale jak tylko będzie to możliwe, poświęcę jemu osobny wpis.
Dom gospodarzy niestety już wtedy był w opłakanym stanie. Chata była opuszczona, co tylko dodatkowo działało na jej niekorzyść, ale...
...pomimo jej przejmującego widoku, mieliśmy wrażenie, że właściciele za chwilę wrócą z pola i przysiądą na tych krzesłach, aby odpocząć po ciężkim dniu wypełnionym pracą na roli. Naprawdę czuliśmy coś takiego! To było niesamowite!
A co zastaliśmy w samym wejściu do domu?
Przy innej wyprawie udało się znaleźć dom, którego strop opierał się już tylko na... szafie.
Ale teraz już wiem, dlaczego czekał na nas. Odpowiedź znajdziecie na poniższym zdjęciu. Moją uwagę przykuły obrazki, które wisiały na ścianie.
Przy kolejnych wyprawach do Puszczy Pyzdrskiej zrozumiałam, ile tutaj jest Boga. Gdzie się człowiek nie ruszy, On tutaj jest. Kiedy więc tylko chciałam uwolnić się od miejskiego zgiełku, wsiadałam w auto, zgarniałam współtowarzysza i jechaliśmy na zdjęcia. Po kilku wypadach nie trzeba było mnie w ogóle na to namawiać. Pomimo tego, iż te wyjazdy były bardzo wyczerpujące. Często musiałam wstać o 2 w nocy, by o 3 zgarnąć sprzed domu mojego kompana i starałam się dojechać na miejsce docelowe w okolicy godziny 4, abyśmy mogli sfotografować wschód słońca. Potem przez cały dzień krążyliśmy, robiąc cały czas zdjęcia, aż doczekiwaliśmy zachodu słońca i udawaliśmy się w drogę powrotną do domów. Potrafiliśmy w ten sposób wykręcić kilkaset kilometrów dziennie. Moje oczy były przekrwione ze zmęczenia, bo nie dość, że wytężałam wzrok, aby w pełni skupić się na prowadzeniu auta, to jeszcze dodatkowo męczyłam go fotografując to, na co się natknęliśmy. Byłam wykończona. Niekiedy potrzebowałam dwóch dni, aby po takim wypadzie dojść do siebie. Ale nie żałuję ani sekundy, bo każda z tych wypraw była okazją do bliskiego spotkania z Bogiem. Takie odczucie najlepiej przedstawia ten filmik:
Wyobraźcie sobie - wychodzicie ze swojej chatki, podchodzicie na skraj łąki, która okala Wasze domostwo i podziwiacie mgłę wędrującą po Waszym polu. Do tego chłód, wzmożony przez wilgoć, jest przełamywany ciepłem pochodzącym od promieni słonecznych, które właśnie przebijają się przez chmury. Całości dopełnia śpiew ptaków...
Na płocie, zza którego nadciąga mgła, czeka kolekcja słoików.
A we wnętrzu domu (nie wchodziliśmy do środka. Zdjęcie zrobione przez dziurę w ścianie!) na stole stał krzyż. Do dzisiaj nie wiemy, czy to pozostałość po kolędzie czy po ostatnim namaszczeniu...
Do tak magicznego miejsca przyprowadziła nas poniższa droga. Jak widać po samochodzie, który wówczas jeszcze bardzo dobrze się prezentował, ta wyprawa to dość odległe czasy (6 lat temu). Mimo to - do dzisiaj mam w sobie emocje, które towarzyszyły tamtym chwilom i przeglądanie zdjęć oraz filmów znów je ożywiło. 😊
Wyobraźcie sobie, że tego samego dnia trafiliśmy na taką chatkę:
Jej wnętrze zrobiło na nas piorunujące wrażenie. Dlaczego? Nie ma sensu tego opisywać. Zobaczcie sami:
Zwróćcie, proszę, uwagę, ile tam "świętych" obrazów. W centrum makatka -> klik z napisem: "Jezu ufam Tobie". Mnie to hasło od zawsze kojarzy z takim obrazkiem -> klik. Od lat robił on na mnie ogromne wrażenie i przyciągał mój wzrok. Przypadek (???) sprawił, że w zeszłym roku obrazek dokładnie z takim wizerunkiem trafił w moje ręce. Wisi teraz nad drzwiami wejściowymi do domu.
Ale wróćmy do chatki, bo to nie był koniec! Gdzie się człowiek nie obejrzał, pełno śladów religijności właścicieli domu. W tym samym pomieszczeniu można było trafić na taki widok:
I pomyśleć, że mogłam zostać mieszkanką tego domu. Jak? Otóż właściciel widział we mnie swoją przyszłą żonę. Nawet próbował poderwać mnie na swoją "furę", ale - choć sami przyznacie - pomimo tego, że miał z czym startować, to przy Czerwonym każdy inny pojazd jest bezkonkurencyjny. Poza tym, jedyne, co nas łączyło, to... kolor naszych pojazdów. 😉
Dla mnie takie chwile były prezentem od Boga. Po całotygodniowym trudzie i pokonaniu kilkuset kilometrów, wysiadałam z samochodu i w nagrodę otrzymywałam właśnie takie widoki i przygody. Mogłabym tego typu przykładów opisać wiele, bo i wypraw do Puszczy było sporo.
Pomimo, iż mieszkam w mieście, to w znacznym stopniu mam "wiejską" duszę. Kocham przyrodę, bliskość z nią. To z kontaktu z nią czerpię prawdziwą przyjemność. Nie potrzebuję kin, teatrów, galerii handlowych. Natura oferuje nam znacznie piękniejsze seansy i spektakle. Zamiast kolejnego flakonika perfum, wolę poczuć woń kwitnącego bzu. Staram się więc uprościć swoje życie, aby móc znajdywać czas na cieszenie się właśnie takimi drobnostkami. Wiecie, że teraz kwitną szafirki i hiacynty? I forsycja! Do tego stokrotki i zawilce. Przyroda budzi się do życia!
Jeśli to możliwe, to próbuję ludziom z mojego otoczenia pokazać, w jaki sposób można odnaleźć prawdziwe szczęście i cieszyć się takimi drobnostkami. Mam znajomego, który posiada niezły telefon, ekstra zegarek, samochód (nówka! z salonu!), ale... wewnętrznie jest smutny. Te "zabawki" to tylko ułuda szczęścia. Przedmiotami nie jesteśmy w stanie "zbudować" siebie. Prawdziwe szczęście przynosi zrozumienie siebie i uzyskanie harmonii z otoczeniem.
Pod koniec marca trafiłam na taki artykuł -> klik. Poniżej zamieszczam kilka cytatów z niego:
"Kilka lat temu odwiedziłem Korę. To było na Roztoczu, gdzie się
wyprowadziła. Dookoła nie było nic. Tylko pola. I powiedziała mi, że jak
żyła w dużym mieście, codziennie była zasypywana atrakcjami. Premiery,
bankiety, pokazy mody, występy w telewizji, imprezy - wydawać by się
mogło: pełnia życia.
Ale dopiero mieszkając na tym polu poczuła, że żyje naprawdę", "Myślę że cała idea funkcjonowania człowieka szczęśliwego opiera się na tym, żeby żyć prosto", "To o tyle mocne, że on przyznał, że to prostota życia powoduje, iż człowiek skupia się na rzeczach najważniejszych".
Wydaje mi się, że te słowa najlepiej są w stanie opisać to, co chciałabym w dalszej części przekazać Wam, moi drodzy czytelnicy.
Uważam, że obecna sytuacja jest szansą dla wielu ludzi, którzy chcieliby chociaż spróbować przybliżyć się do Boga. Zdaję sobie sprawę, że to wszytko nie jest łatwe i często okupione cierpieniem, np. wynikającym ze straty najbliższych. Jednak... wiem, co piszę. Wiem, jak odejście najbliższych potrafi być bolesne. Sama to wielokrotnie już przechodziłam w swoim życiu. Niektóre z tych chwil były naprawdę tragiczne, a jednak nawet wtedy (choć wówczas nie wierzyłam w Boga, a nawet jeszcze bardziej się od Niego odwróciłam), czułam, że to wszystko miało jakiś głębszy sens i nie wydarzyło się w moim życiu przypadkowo. Zabrało mi to wiele lat, aby to w końcu zrozumieć, aby odnaleźć sens nawet tak bolesnych przeżyć, ale... choć to dla wielu zabrzmi dziwnie - nie żałuję żadnych z nich. Teraz wiem, że bez tego wszystkiego nie byłabym tym, kim jestem i nie byłabym tutaj, gdzie jestem. Bóg widział, że choć uparcie sprzeciwiam się Jego istnieniu, w głębi serca szukałam relacji z Nim. Zastosował więc terapię szokową. Muszę przyznać, że niezły z Niego psycholog. Jego metody naprawdę przyniosły niesamowite skutki. Moje dalsze spotkania z Bogiem sprawiły, że dzisiaj ogarnia mnie totalny spokój. Niezwykle trudno jest wyprowadzić mnie z równowagi. W zasadzie nie pamiętam, kiedy ostatnio się to komuś udało (no, dobra - pewną sytuację sprzed wielu lat sobie przypominam, ale wówczas wpłynęła na to moja choroba). Jednak zastanówcie się, dlaczego miałabym się złościć, dawać ponieść złym emocjom? Przecież u mojego boku jest najwspanialszy Przyjaciel. Towarzyszy mi od urodzenia i był mi wierny nawet wtedy, gdy Go odtrącałam. Dlatego teraz, gdy już się dogadaliśmy, jestem taka spokojna. Znalazłam najprawdziwszą radość i szczęście. Uknuło się nawet takie określenie "kłębek szczęścia", którym czasami siebie opisuję. Chcecie zaznać takiego stanu? Może ten filmik Wam w tym pomoże -> klik.
Jestem ciekawa, jak w relacji z Bogiem odnajdywali się mieszkańcy Puszczy Pyzdrskiej. Sądzę jednak, że dzięki temu, iż w ich życiach nie było "wypełniaczy" w postaci kin, wyjść do kawiarni, siłowni, mieli znacznie więcej miejsca i czasu na zapełnianie "pustki" Bogiem. I takich pustek Wam życzę -> klik.
Odpowiadając ponownie na pytanie, które znajduje się na początku tego wpisu - dlaczego miałabym się bać, skoro po śmierci spotkam się z moim największym Przyjacielem i będziemy mieli jeszcze więcej czasu na wspólne pogaduchy?
Pamiętajcie. "Nie lękajcie się"! :)
Cytat na dzisiaj: "Jeśli umrzesz zanim umrzesz, to nie umrzesz kiedy umrzesz” (śp. ks. Piotr Pawlukiewicz).
Niech pierwszy dzień tego roku będzie znakiem, że przyszedł czas na pozytywne zmiany. W roku 2019 r. poczyniłam zaledwie dwa wpisy, jednak to wcale nie oznacza, że w moim życiu i bycie Puzzla nic ciekawego się nie działo. Wręcz przeciwnie! Przygód i okazji do zrobienia interesujących zdjęć było tyle, że... znajdowałam jedynie czas na uczestniczenie w kolejnych eskapadach i wykonywanie fotografii. Zabrakło jednak wolnych chwil na opisanie tego, co się wydarzyło. Co ciekawe - mam przygotowane wersje robocze trzech wpisów, gdzie jeden zaczął powstawać w listopadzie 2018 r. Inny jest z maja 2019 r., ale... ciągle go rozbudowuję, a jeszcze nawet nie zaczęłam obrabiać zdjęć, które muszą go wzbogacić. 😉
Postanowiłam dzisiaj podzielić się jednym z najmilszych momentów, jaki przydarzył się nam w 2019 r. Pewnego dnia, gdy przyszłam do auta, na jego masce leżał taki słodki upominek. Choć przeprowadziłam małe śledztwo, to do teraz nie dowiedziałam się, kto postanowił osłodzić moje życie. Być może ktoś wracając "pod wpływem" miał taką bujną fantazję, by ozdobić mojego staruszka albo... mam słodkiego wielbiciela. 😉😎 Niemniej - ten widok, upamiętniony aparatem, przez kilka dni rozweselał moją duszę. Czyż to nie było słodkie?
Rok 2019 Puzzel zakończył z wynikiem 117 745,2/3 km.