niedziela, 24 lipca 2016

Agent 1.3 z licencją na zdobywanie końca świata.

Kilka dni temu szukałam czegoś w internecie i przez przypadek trafiłam na ciekawą informację -> klik.

Jak już wiecie - zazwyczaj nie porzucam jakiegoś tematu, tylko szperam dalej, aby poszerzyć swoją wiedzę. W ten sposób trafiłam na to -> klik.

Czytając te informacje wywnioskowałam, że ta wartburgowa ekipa powinna już wrócić do Polski i w związku z tym była szansa, że pojawił się jakiś artykuł o zakończeniu wyprawy. Idąc tym tropem, znalazłam to -> klik.

Generalnie podziwiam i gratuluję wyboru odpowiedniej marki samochodu. :) Choć wiele osób dziwi się, jak można udawać się w dalsze trasy takim pojazdem ("przecież przy większych prędkościach jest głośno w kabinie" i "to nie ma piątego biegu", itp.), to osobiście preferuję dalsze wycieczki Wartburgiem. Ba! W zeszłym roku wpadłam na pomysł zorganizowania wyprawy śladami... Jamesa Bonda. ;) Na razie jest to bardzo luźna propozycja. Tym bardziej, że do jej zrealizowania musiałabym najpierw odpowiednio przygotować samochód. Niemniej - tym wpisem 'zaklepuję' sobie pomysł. :) Póki co - ostatnią najdalszą wyprawą Czerwonym był przejazd do i z Gniezna. ;)


A co tam u Czerwonego? Sprawdzam co jakiś czas, czy go ktoś w internecie nie zaprezentował i trafiłam na to -> klik. ;) Na zdjęciu został uwieczniony świeżo pomalowany tłumik, o którym rozpisałam się w tym poście -> klik.

Przy okazji zobaczyłam, co tam słychać u Marchewy. Też ktoś ją złapał -> klik. :)

sobota, 23 lipca 2016

Tłumik.

Hmm... Jakby to napisać? Nawet najlepszym się zdarza. Co? Wróćmy do początku tej historii...
Wydarzyło się to w styczniu. Konkretnie siedemnastego. Dokładnie tuż po zrobieniu drugiego zdjęcia zamieszczonego w tym wpisie -> klik.

Od razu dodam, że tamtego dnia ktoś z moich bliskich przeżył bardzo bolesny wypadek. Z tego powodu nie byłam w dobrej formie psychicznej i wiedziałam, że nie powinnam wsiadać za kółko. Byłam jednak wcześniej z kimś umówiona i nie chciałam już odwoływać spotkania. W drodze na nie poczyniłam fotografie zamieszczone w ww. wpisie.

Gdy wyjeżdżałam zza ciężarówki na ulicę przyhaczyłam tłumikiem o krawężnik. Pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło. Ledwo poczułam, że spód samochodu o coś zawadził, zdjęłam nogę z gazu. Niestety - było już za późno.Wycofałam. Ominęłam przeszkodę i wyjechałam na ulicę. Jednocześnie słyszałam, że pod spodem coś mi 'rzęzi'. Wysiadłam z samochodu, upewniłam się, że nic nie zwisa pod spodem, wsiadłam i pojechałam dalej. Jednak nietypowy dźwięk towarzyszył mi dalej. Domyśliłam się, że układ wydechowy rozszczelnił się.

Kilka dni później...
Po wjechaniu ma kanał, okazało się, że moje przeczucia były trafne. Po obejrzeniu układu wydechowego doszliśmy do wniosku, że wjeżdżając na krawężnik uczyniłam to z takim impetem, iż cały układ przesunął się do tyłu doprowadzając do rozszczelnienia. To powodowało specyficzne dudnienie. Właściciel Czerwonego powiedział, że skoro uszkodziłam tłumik, to powinnam teraz poszperać na aukcjach i kupić nowy. Cóż - mnie dwa razy mówić nie trzeba. Nie wiedziałam tylko, że to był żart...

Przeszukałam oferty internetowe. Wybrałam najciekawsze i przedstawiłam je właścicielowi Czerwonego. Jego mina była bezcenna. Zdołał tylko powiedzieć, że z tym szukaniem tłumika to żartował i sam by to załatwił, ale skoro już poszukałam... Hi hi - co zrobić, że jestem kobietą, która nie boi się takich wyzwań? Przecież co to za problem poszukać tłumika do Wartburga. ;)

Po wybraniu konkretnej oferty, zamówiłam odpowiedni tłumik, opłaciłam wszystko (wszak to ja go uszkodziłam, a za swoje błędy trzeba płacić) i czekałam na kuriera z paczką. Traf chciał, że dostawa nastąpiła w momencie, gdy nie było mnie w domu. W skrzynce znalazłam awizo. I teraz uwaga. Dobrze usiądźcie, zapnijcie pasy i... przygotujcie swoje brzuchy na sporą dawkę śmiechu. Otóż...

Przeczytałam adnotacje na awizie. Nie dowierzałam własnym oczom. Jednak nie było wątpliwości. Wiecie, gdzie zostawiono dla mnie paczkę? W saloniku prasowym. Wyobrażacie sobie? Idziecie do kiosku i zamiast o ulubioną gazetę, prosicie obsługę o... tłumik do Wartburga. <rotfl>

Z ledwością powstrzymałam śmiech wchodząc do saloniku prasowego. Podeszłam do lady, podałam awizo i powiedziałam, że chciałabym odebrać paczkę. Traf chciał, że pakunki stały tuż obok. Rzuciłam okiem i od razu wiedziałam, który jest mój. Zasugerowałam Pani, że zapewne ten największy karton to dla mnie. Nie uwierzyła. :D Jednak po dłuższej chwili i dokładnym sprawdzeniu - przyznała mi rację. Pokwitowałam i wyszłam z tym wielkim pudłem. Nie wiem tylko, dlaczego mijający mnie ludzie dziwnie mnie się przyglądali. ;)

Podeszłam do auta i postanowiłam sfotografować moje 'trofeum':


Niestety, właściciel nie miał czasu na naprawę Czerwonego. Nie chciałam zajmować miejsca w aucie tym kartonem, a że nie posiadam garażu, więc postanowiłam, iż... do czasu naprawy tłumik będzie leżał... w moim pokoju. W ten sposób przez kilka tygodni mieszkałam z kawałkiem Wartburga. ;D Wiem, wiem - to się powinno leczyć. ;) Obawiam się jednak, że wartburgioza jest nieuleczalna. ;)

Kolejne tygodnie upływały, zmieniła się też nieco sytuacja i ostatecznie zapadła decyzja, że... tłumik wymienię sama. Tak, tak!

No, dobrze. Nie tak do końca sama. Mogę się jednak pochwalić, że (po wcześniejszym objaśnieniu) osobiście wyczyściłam cały układ wydechowy przy pomocy... szczotki drucianej zamontowanej do wiertarki. Ba! Na koniec pomalowałam go, aby się ładnie prezentował. :) 

 

Dlaczego zdemontowaliśmy cały układ? Raz, że tak było łatwiej wymienić uszkodzony fragment. Dwa - jak rzuciliśmy okiem, to uznaliśmy, że dla estetyki wizualnej tak będzie lepiej.

Nie wierzycie? Oto dowód - Pani Czerwonego w akcji:


Moja pierwsza w życiu naprawa za mną. Swoją szosą - nie sądziłam, że obsługa mechaniczna Wartburga może być aż tak prosta. :) Wystarczył klucz (oczywiście 'trzynastka') i śrubokręt (do łatwiejszego ściągania gum mocujących). 

Z podziękowaniem dla pomocnika. :)