środa, 31 grudnia 2014

Zapasowe kluczyki.

Ostatni dzień roku 2014. Jutro nastąpią dość poważne zmiany w komunikacji autobusowej na północny wschód od Poznania. Jako, że interesują mnie szczególnie losy gmin znajdujących się w tej lokalizacji, postanowiłam dzisiaj poświęcić część dnia na sfotografowanie ostatnich chwil starego układu komunikacyjnego. Nim jednak ruszyłam w trasę...
Rano okazało się, że auto w nocy przysypał śnieg. Musiałam więc je odśnieżyć. Zacznę jednak od tego, że...
Czerwony nie ma centralnego zamka. Aby otworzyć drzwi od kierowcy lub pasażera (z przodu) należy użyć klucza. Po przekręceniu zamka można go ustawić z powrotem w pozycji wyjściowej, co spowoduje, że po zamknięciu drzwi zostaną one zablokowane. Jednak zawsze, jak otwieram samochód, nie przekręcam zamka ponownie do pozycji wyjściowej, aby właśnie uniknąć tego zablokowania drzwi. Jest to dla mnie o tyle ważne, że w razie, gdybym miała (tfu, tfu!) jakiś wypadek, to ewentualnie ktoś próbujący wydostać mnie z auta nie będzie musiał najpierw wybijać szyby albo rozcinać drzwi, aby się do mnie dostać. No, ale dzisiaj otwierając drzwi jakoś wyjątkowo ustawiłam zamek w jego pierwotnej pozycji. Po otwarciu wsiadłam do auta, ale drzwi nie zamknęłam. Szukałam zmiotki. Przypomniało mi się, że jest ona w bagażniku. Wyciągnęłam ją stamtąd i wróciłam do auta. Aby później nie wsiadać do zimnego samochodu, postanowiłam odpalić Czerwonego. Gdy wysiadłam z niego, stwierdziłam, że nie będę ogrzewać powietrza na całej planecie i zamknęłam drzwi. Gdy tak widziałam, jak zbliżają się one do reszty nadwozia, mój mózg zaczął krzyczeć: "zablokowany zamek, zablokowany zamek!". Niestety, rękę, którą chciałam wcisnąć między drzwi i karoserię, wyciągnęłam za późno. Trach. Drzwi się zamknęły. I tak oto stałam ze zmiotką w ręce obok Czerwonego zamkniętego na wszystkie możliwe sposoby z włączonym silnikiem... Ups! I co teraz?! Na szczęście pamiętałam, że w domu są zapasowe kluczyki. Tylko, że... moje dokumenty, aparat oraz przede wszystkim klucze od domu... też zostały zatrzaśnięte w Czerwonym. Ups! Bogu dzięki, że w domu przebywała jeszcze moja druga połowa. No, to: domofon, sprint na górę i nerwowe szukanie drugich kluczyków. "Kochanie, ale do tego Wartburga nie ma zapasowych kluczyków. Trzeba będzie wybić szybę". "Chyba żartujesz. Przecież jestem przekonana, że były...". I już oczy niemalże zaczęły mi się szklić od łez... "Żartowałem. Są.". W tym momencie wręczona mi została czarna saszetka z kluczykami w środku. Szkoda, że już prawie zawału dostałam... ;) Najśmieszniejsze jest to, że po uspokojeniu się odkryłam, iż w kieszeni kurtki, w którą byłam w tym momencie ubrana, znajdowały się klucze od domu. Bez komentarza. ;)
Nic to. Pobiegłam na dół. Czerwony już wył, bo wszedł na wyższe obroty. Otworzyłam go, przełączyłam na niższe obroty i... uff... Spłynął ze mnie cały stres. Zapasowe kluczyki umieściłam w kurtce - w kieszeni na zamek. Dostałam przykaz, aby je zabrać - tak na w razie coś. ;)
Gdy odśnieżyłam Czerwonego, wsiadłam do niego i pomknęłam do Koziegłów. Chciałam sfotografować tam autobusy na liniach obsługiwanych przez Warbus. Niestety, pojazdy były aż nadto punktualne i dotarłam na miejsce za późno. Ale za to natrafiłam na MANy z Transkomu, których dotychczas nie udało mi się uwiecznić na linii. Zmieniłam więc swoje wcześniejsze plany i pomknęłam do Tuczna. Po drodze zrobiłam sporo zdjęć MANowi na linii 323. Po dotarciu na pętlę w Tucznie, zaparkowałam Czerwonego, a następnie podeszłam do kierowcy. Postanowiłam porozmawiać z nim, aby wytłumaczyć, że nie jestem z ZTM, ani też nie jest to kontrola. Uczyniłam tak, gdyż zaobserwowałam, że od pewnego czasu kierowcy zrobili się wrażliwi w tym temacie. Na szczęście kierowca okazał się sympatycznym człowiekiem. Rozmowa oczywiście zeszła w ostateczności na tematy typowo autobusowo-samochodowe. Pan przyznał nawet, że miał kiedyś Wartburga i bardzo dobrze wspominał ten samochód. :) Ale przyszedł czas odjazdu i trzeba było się pożegnać. Wróciłam do Czerwonego i pojechałam ponownie do Koziegłów (po drodze robiąc jeszcze kilka zdjęć MANa). Tam z kolei chciałam uwiecznić autobusy na linii 70 i 72. Wszak z nastąpieniem 2015 roku miały zostać przenumerowane na: 320 i 322. Gdy zaliczyłam ten punkt programu, udałam się w końcu do Przebędowa. Po drodze oczywiście miałam jeszcze kilka fotostopów, podczas których uwieczniałam liniowe autobusy. Gdy dotarłam do celu okazało się, iż czai się tam już inny miłośnik. Po uzyskaniu od niego informacji, iż na linii 348 jeździ dość ciekawy autobus, postanowiłam zawrócić aż do Promnic. Po zrobieniu zdjęcia zdecydowałam, że wrócę do Poznania i spróbuję sfotografować ten pojazd, jak będzie wracał z Przebędowa. Szkoda tylko, że zapomniałam, że już dłuższy czas temu zmieniono przebieg tej linii. W miejscu, w którym się zatrzymałam, nie miałam szans spotkać tego autobusu... Niestety - uświadomiłam to sobie dopiero po 30 minutach stania w deszczu i przy silnym wietrze... Brr... Dobrze, że w Czerwonym było jeszcze ciepło, dzięki czemu szybko się ogrzałam.
Skoro jednak wróciłam do Poznania, to postanowiłam podjechać do Suchego Lasu. 16 grudnia uruchomiono tam nowy przystanek, więc była to okazja, aby go wreszcie sfotografować. Udało się. :) Pasował mi też przejazd przez Suchy Las o tyle, że właśnie podążałam do Obornik. Tam z kolei chciałam w końcu zapoznać się na żywo z funkcjonującą w tym mieście komunikacją. Dodatkowym wabikiem był znajomy kierowca, który tego dnia miał 'popołudniówkę' na jednej z tamtejszych linii. Liczyłam więc na jakieś ciekawe wieczorne fotostopy na trasie. Efektem jednego z nich jest poniższe zdjęcie (z podziękowaniem dla kierowcy).


Zdjęcie: 31.12.2014 r., Zielątkowo.

Następnie udałam się w podróż powrotną do Poznania. Po drodze stwierdziłam, że kończy się rok, a jakoś nie znalazłam dotychczas czasu, aby sfotografować jakiś autobus z ZKP Suchy Las na terenie nowego dworca PKS w Poznaniu. Trzeba było więc nadrobić tę zaległość, dzięki czemu powstało to zdjęcie: 


W końcu mogłam 'zjechać do zajezdni', czyli po prostu wrócić do domu i w towarzystwie najbliższych przywitać nadchodzący rok 2015. :)

Czerwony zrobił tego dnia 169 km. 
Tegoroczne podróże zamknął z wynikiem na liczniku: 85 972 km.

sobota, 27 grudnia 2014

Podsumowanie.

Poprzednio opisałam z grubsza przebieg imprezy. Teraz więc nadszedł czas na określenie tego wydarzenia poprzez liczby. W imprezie wzięło udział 13 osób (z kierowcą włącznie). Zrobiliśmy ok. 180 km, w tym ok. 140 km poza terenem gminy Suchy Las. Autosan zużył 55 l paliwa, czyli jego spalanie było na poziomie ok. 30 l na 100 km.
Nie wspomniałam dotychczas, czy podobała mi się impreza. Cóż - jako organizator mogłabym być w tym temacie nieobiektywna, więc pozostawiam to do oceny innym. Patrząc jednak na 'notowania' na TWB, muszę przyznać, że na pewno zdjęcia się spodobały. W ok. 2 dni po opublikowaniu na TWB przeze mnie zdjęć z imprezy, aż 6 z nich znalazło się na stronie głównej! Nawet zrobiłam z tej okazji print screen:


Nastąpiło to dokładnie tydzień po moich urodzinach. :) Jest to dla mnie niesamowity (wręcz rekordowy) wynik, ponieważ dotychczas jeszcze nie zdarzyło się, aby na stronie głównej TWB, wśród zdjęć wybranych przez cenzorów, znajdowało się jednocześnie tyle moich fotografii. Następnego dnia, tj. 13 grudnia 2014 r. na głównej pojawiło się jeszcze jedno moje zdjęcie ('wypierając' niestety inne). Oczywiście zrobiłam kolejny print screen:


Tak więc na 17 zdjęć opublikowanych przeze mnie, aż 7 wylądowało na stronie głównej TWB. To jest całkiem niezłe osiągnięcie!
A Czerwony? On już czeka na kolejne szalone pomysły swojej pani kierownik, a tych akurat nie brakuje. Ot, chociażby taki: za 2 lata Czerwony będzie miał 'okrągłe' urodziny, gdyż skończy 25 lat. Dokładnie tyle samo, co mój ukochany przewoźnik, czyli ZKP Suchy Las... 

sobota, 20 grudnia 2014

Impreza, impreza i... po imprezie.

"Gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kurz...". Cytując słowa Pana Bogdana Olewicza, rozpocznę swoją relację z urodzinowego przejazdu autobusem. Wszak od 6 grudnia 2014 r. minęły dokładnie dwa tygodnie, tak więc nadszedł najwyższy czas na opisanie tego wydarzenia.
Zacznę od początku, czyli... wstałam, zjadłam śniadanie... Nie, nie, nie - takich szczegółów przedstawiała nie będę. Przejdę od razu do momentu, gdy z samego rana wsiadłam na rower i pomknęłam na miejsce zbiórki uczestników rajdu rowerowego, który zupełnie przypadkowo został zorganizowany dokładnie w dniu moich 30. urodzin. Co prawda przewodnim tematem rajdu było Powstanie Wielkopolskie, ale nie przeszkodziło mi to, aby wystąpić tego dnia w roli Mikołajki. Wszak data zobowiązuje. Postanowiłam więc wyjątkowo zamienić kask na czerwoną czapkę z białym futerkiem - jeden z atrybutów Mikołaja. Tak 'wystrojona' podjechałam do źródełka przy Jeziorze Maltańskim. Swoim strojem od razu zwróciłam uwagę większości uczestników rajdu. Na szczęście prawie nikt nie wiedział o moich urodzinach, więc spokojnie mogłam kontynuować rowerową podróż. Choć pojawił się pewien problem - Kasia, prowadząca naszą grupę, oznajmiła, że trasa rajdu została trochę wydłużona, bo chciałaby nam coś pokazać. Jak usłyszałam, dokąd mamy pojechać, to stwierdziłam, że to takie "trochę" nie będzie. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, ale wiedziałam, że akurat tego dnia nie będę mogła w pełni uczestniczyć w rajdzie, gdyż musiałam dość wcześnie wrócić do domu. Tak więc wydłużenie trasy nie bardzo mi się 'uśmiechało'. Ale co zrobić - trzeba jechać. Chwilę po godzinie 10:00 ruszyliśmy w trasę. Poprzez Antoninek, Gruszczyn i Kobylnicę dotarliśmy do miejsca, w którym upamiętniono spotkania harcerzy. Jest nim tzw. polana zabytkowego dębu, na której umieszczono głaz z tablicą. Stamtąd, poprzez Gowarzewo, udaliśmy się do Swarzędza, gdzie znajdowała się meta rajdu. Na mecie czekała mnie niespodzianka. Otóż Prezes Oddziału PTTK, pod który podlegam z racji członkostwa w kole rowerowym, uroczyście złożył mi życzenia. Byłam mile zaskoczona tym faktem. Niestety wszystko przebiegało w dość sporym pośpiechu, gdyż z racji wydłużenia trasy przejazdu, a tym samym późniejszym pojawieniem się na mecie, mój czas, który mogłam poświęcić na rajd, dobiegał końca. Po tej drobnej uroczystości musiałam więc powrócić do mojego metalowego rumaka i czym prędzej pognać na nim do domu. Dlaczego tak się śpieszyłam? Hm... raczej powinnam pytanie zacząć od: do kogo. Oczywiście, że do mojego Wartburga. Plan był taki. Wracam z rajdu do domu, "ogarniam się" i czym prędzej wsiadam do auta. Następnie pędzę do Chludowa na bazę przewoźnika, od którego wynajęliśmy imprezowy autobus. Czym spowodowany był pośpiech? Otóż zależało mi, aby zrobić zdjęcie Wartburga z Autosanem. :) Miałam jednak niewiele czasu na to. Z rajdu wróciłam ok.14:00, a do Chludowa chciałam dotrzeć najpóźniej o 16:30, gdyż wiedziałam, że Autosan wyruszy z bazy ok. 17:00. Wszak o 17:40 miał się pojawić na dworcu autobusowym Jana III Sobieskiego, a jakby nie było - dojazd z Chludowa to nie jest taki mały rzut kamieniem.
Pędziłam, na ile przepisy w Polsce na to pozwalają. Przydała się też wiedza o omijaniu korków uliczkami mniej znanymi innym kierowcom. Dzięki temu udało mi się dotrzeć na bazę na czas. Autosan już stał przygotowany do wyjazdu, tak więc nie pozostało mi nic innego, jak ustawić się obok niego. Zrobienie zdjęcia nie było jednak takie proste. Byłam tak zagadywana przez pracowników (było to szalenie miłe, aczkolwiek w tej sytuacji odrobinkę przeszkadzające), że nie mogłam się skupić na ustawieniu jakiegoś sensownego kadru. Zdjęcie więc wyszło tak:


Następnie Czerwonego przestawiłam w stosowne miejsce i na kilka godzin pozostawiłam pod opieką pracowników mojego ukochanego przewoźnika. Ja natomiast wsiadłam na pokład Autosana i wraz z kierowcą pognaliśmy do Poznania, aby tam 'zgarnąć' uczestników imprezy. Na miejsce dotarliśmy przed czasem, więc było można spokojnie porobić zdjęcia. Jeszcze przed rozpoczęciem przejazdu otrzymałam już pierwsze prezenty - nie wymienię wszystkich, oprócz jednego - plakietki z agrafką z napisem Neoplan. Posiadanie takowej było moim marzeniem, które w końcu zostało spełnione. Dziękuję Darczyńcy. :)
Wybiła 18:00. Po przywitaniu uczestników ogłosiłam, iż możemy ruszać w trasę. Pierwszym celem była pętla autobusowa w Złotnikach-Wsi. Przyznam, że przed imprezą jakoś tak wyszło, że nie dotarłam w to miejsce. Niestety nie wiedziałam, że od mojej poprzedniej wizyty okolica pętli została nieco zmieniona. Spowodowało to, że ten fotostop nie bardzo przypadł mi do gustu, gdyż m.in. znaki drogowe popsuły kadr. W związku z tym zdjęcia z tego miejsca nie opublikowałam. Nie przejmując się jednak nie do końca udanym fotostopem, pojechaliśmy w następne miejsce, czyli do Łukowa. Tam z kolei mieliśmy spore pole do popisu. Miejsc do zdjęć było tyle, że jeszcze trochę i spędzilibyśmy tam całą noc. Jednak najbardziej podziwiałam kierowcę, który nie dość, że za pierwszym podejściem bezbłędnie przejechał przez bramę prowadzącą do pałacu (wierzcie mi, że było naprawdę wąsko), to później jeszcze doświetlał nam pałac światłami hamowania. Chciałam jednak dotrzeć do kolejnych miejsc, które były zaplanowane na ten wieczór, więc w końcu zarządziłam odjazd. Gdy wszyscy zapakowali się do Autosana, mogliśmy ruszyć do Obornik. Tam czekał już na nas ciekawy motyw industrialny, czyli instalacje Destylacji Polskich. Motyw zachwycił nawet mnie, choć przecież jako organizator wiedziałam, co nas czeka w ty miejscu. Jednak pogoda tak dopisała, że nawet wiatr wiał w tym momencie w odpowiednią stronę, co spowodowało, że zdjęcia wychodziły ciekawsze, niż to było w planach. No, ale trzeba był pędzić dalej. Zbiórka, do wozu i jadziem! Następny cel - Jaracz i Muzeum Młynarstwa. Po prostu "miód, cud i orzeszki". Piękna gra świateł, dobrze komponujące się w kadrze drzewa - zdjęcia wyszły po prostu bajeczne. I pomyśleć, że w tym ferworze niemalże zapomniałam, by zrobić jakąś przerwę na posiłek, czy coś w tym rodzaju. Na szczęście uczestnicy sami się o to upomnieli, więc po powrocie do Obornik, zrobiliśmy mały postój. No i tutaj po prostu zostałam powalona z nóg. Moi Drodzy przygotowali dla mnie tort. Nie byle jaki tort. Zostało na nim umieszczone zdjęcie z autobusem mojej ulubione marki. Ba - to był nawet mój ulubiony model! Dodatkowo zdjęcie zostało zmodyfikowane tak, że naklejka informująca, iż jest to pojazd ekologiczny, została przerobiona na logo mojego ukochanego przewoźnika. Natomiast numer na tablicy rejestracyjnej zmieniono na: PO IZA30. Przeżyłam pozytywny, spory szok. Aż żal było mi dokonać "kasacji" tego dzieła... No, ale żal też by było nie zjeść takiej słodkości. Przyznam, że rodzaj tortu też był dostosowany do mojego podniebienia - wywiad przez imprezą był wykonany perfekcyjnie. ;) Przy krojeniu tortu śmiechu było co nie miara. Jedna osoba życzyła sobie kawałek z wycieraczką, inna zawsze marzyła, aby zjeść zderzak. Fragment z logo ZKP Suchy Las postanowiłam osobiście wręczyć kierowcy, a mi przypadł oczywiście kawałek z logo Neoplana. A co z tablicą rejestracyjną? Hihi - była mała bitwa o to, kto 'schrupie' Izę. ;) W ostateczności tego 'zaszczytu' dostąpił święty Mikołaj. À propos - ten przemiły brodacz sprezentował mi rzecz niezwykłą. Otóż, jako miłośniczka, mam w swoich zbiorach modele autobusów. O dziwo jednak, nigdy nie nabyłam żadnego Neoplana. Święty Mikołaj postanowił więc zmienić ten stan rzeczy i... z worka prezentów wyciągną dla mnie model Neoplana N516 SHD, a żeby tego było mało, to jeszcze tak zupełnie w gratisie dołączył do tego... model czerwonego Wartburga. Zamurowało mnie!
Gdy jakoś wszyscy skosztowali pyszny tort, mogliśmy wyruszyć w dalszą drogę. Podjechaliśmy w okolice drewnianego mostu. Jest to dość znany w Obornikach most, więc nie mogliśmy odmówić sobie zrobienia zdjęcia z nim. Jednak wiedzieliśmy, że nie uda nam się na niego wjechać. Ograniczeniem była nośność mostu. Byliśmy na to przygotowani i fotostop był zaplanowany tak, aby poradzić sobie z tym problemem. Dzięki temu zdjęcia udało się wspaniale - nic nam nie zaburzyło idei. Zdjęcia zrobione, więc ruszyliśmy w kierunku następnego punktu. Niestety trochę źle się dogadałam z kierowcą (ewidentnie moja wina - za słabo znałam układ ulic) i przejechaliśmy skrzyżowanie, na którym mięliśmy skręcić. Na szczęście kawałek dalej mogliśmy bez problemu zawrócić i podążyć we właściwym kierunku. A przegapienie tego fotostopu nie wchodziło w ogóle w grę. Chodziło o miejsce, z którego rozpościera się widok na piękną panoramę Obornik. Zarówno za dnia, jak i w nocy to miejsce naprawdę prezentuje się ciekawie.
Ale nic to - trzeba było jechać dalej. Cel następny - Objezierze. Ile lat ja o tym marzyłam... Niestety, gdy zaczęłam interesować się sucholeską komunikacją, ZKP Suchy Las już tutaj nie jeździło. Jedyne, co udało mi się po tych czasach zachować, to tablice kierunkowe, które zdobyłam kiedyś w firmie. Kilka lat przeleżały u mnie w mieszkaniu, aż wreszcie mogłam je wykorzystać - takiego fotostopu nie mogło więc zabraknąć na tym wypadzie.
Lecimy dalej - niemalże dosłownie, bo się okazało, że trochę zbyt dużo czasu poświęcaliśmy na poprzednie postoje, a jeszcze nie dotarliśmy do Szamotuł, s co dopiero do Kobylnik! A te ostatnie były dla nas szczególnie ciekawe, więc postanowiliśmy najpierw tam zawitać. Gdy podjechaliśmy pod pałac w Kobylnikach, nawet nie zdążyliśmy dobrze autobusu opuścić, a już pojawił się ochroniarz. Z dobre 10 minut musiałam mu wyjaśniać cała sytuację, gdyż okazał się, że nikt nie uprzedził go o naszej nocnej wizycie, pomimo iż dzwoniłam i pisałam do recepcji. Grunt, że jednak chociaż jakieś zdjęcia udało się tam zrobić. Szybki wyjazd spod pałacu i pędem pomknęliśmy do Szamotuł. Tutaj udało nam się zrobić tylko zdjęcia na tle bazyliki i elewatorów. Resztę fotostopów musieliśmy odpuścić, gdyż zbliżała się godzina, kiedy kierowca powinien kończyć swoją pracę. Pojechaliśmy więc możliwie najkrótszą drogą do Poznania. Na dworcu podziękowałam uczestnikom za przybycie i szereg przygotowanych przez nich niespodzianek. Natomiast ja na pokładzie Autosana powróciłam wraz z kierowcą do Chludowa. Gdy tam dotarliśmy, była godzina 2:00. Pokręciłam się jeszcze chwilę po bazie, aby porobić zdjęcia autobusów, aż w końcu wsiadłam do mojego Czerwonego. Jednak nie pojechałam prosto do domu. Po drodze zjechałam na parking, aby... w końcu dolać płynu do spryskiwaczy. Ostatnimi czasy byłam tak pochłonięta przygotowaniami do imprezy oraz innymi projektami, że nawet nie miałam czasu na tak ważną czynność. Ciekawe, jak dziwnie musiała wyglądać kobieta grzebiąca pod maską Wartburga o 2:00 w nocy na parkingu przy zajeździe o cudownej nazwie "Dziupla"...

 Oto zdjęcie, na którym właśnie 'kasuję' Neoplana, czyli taka foto-kronika kryminalna. ;)

Zapraszam na fotorelację z imprezy -> link.

piątek, 5 grudnia 2014

Objazdówka

Trwa odliczanie do imprezy, o której wspomniałam w tym wpisie. Podczas poprzedniego objeżdżania kilka miejsc nie było dostępnych. Postanowiłam więc wybrać się na kolejną przejażdżkę. Tym razem udało mi się dojechać do wszystkich celów podróży, a nawet odnaleźć jeszcze jedno ciekawe miejsce, które jest warte odwiedzenia. Trasy imprezy nie zdradzę, ale mogę podać, iż na pewno pojedziemy przez Oborniki i Szamotuły. Bonusem będzie podjechanie do pałacu w Kobylnikach.
Co prawda obawiałam się, że Czerwony nie będzie mógł mi towarzyszyć w tej podróży, gdyż... kilka dni temu zamarzł w nim hamulec ręczny. Moja wina - w czasie mrozów nie powinnam go zaciągać. No, ale stało się. Na szczęście to jest kochane autko i szybko udało mi się rozwiązać ten problem.
Choć przedwczoraj wróciłam z pracy zmęczona, to chęć wskoczenia za kółko Czerwonego szybko mnie otrzeźwiła. Tym razem zrobiliśmy wspólnie ok. 150 km. Poniżej zamieszczam efekty tego późnowieczornego 'łazęgowania'.

Oborniki - to będzie pierwsze miasto na naszej trasie. Jak widać - rynek już jest przystrojony na czas naszej imprezy.


Następnie poprzez różne wioski i wioseczki dojedziemy do Szamotuł. Przyznam, że tutaj to chyba trzeba by spędzić całą noc, aby sfotografować autobus na tle wszystkich ciekawych obiektów. Jednak na pewno musi pojawić się jakiś kadr z charakterystycznym symbolem tego miasta, czyli zdjęcie z elewatorami. Oto moja propozycja:


Później udamy się dalej na północ, ale nie na Nordkap, tylko do... Kobylnik. Nazwa nic Wam nie mówi? Spokojnie - mi do niedawna też z niczym się nie kojarzyła. Jednak dzięki rajdowi rowerowemu, który prowadziłam w maju br., odkryłam, że znajduje się tam piękny pałac. Kiedy padła propozycja, aby wykorzystać to miejsce podczas imprezy autobusowej - postanowiłam powalczyć, aby uzyskać zgodę na podjechanie w to miejsce. Udało się. Pałac nocą prezentuje się następująco:



wtorek, 25 listopada 2014

Katarzynka

Dzisiaj jest 25 listopada. Imieniny obchodzi m.in. Katarzyna. No właśnie!
Św. Katarzyna jest patronką kolejarzy, jednak od wielu lat również pracownicy oraz miłośnicy komunikacji miejskiej uważają ją za swoją opiekunkę. W związku z tym co roku w weekend najbliższy święta patronki organizowana jest impreza, podczas której można odwiedzić niedostępne na co dzień zakamarki oraz przyjrzeć się bliżej taborowi.
W zeszłą niedzielę, z okazji Katarzynki, zorganizowano drzwi otwarte, podczas których można było zwiedzać zajezdnię tramwajową Madalińskiego oraz zajezdnię tramwajową przy ul. Fortecznej. Ponieważ czas funkcjonowania zajezdni przy ul. Madalińskiego dobiega końca (zostanie ona zamknięta, gdy nastąpi całkowite uruchomienie zajezdni na Franowie), postanowiłam tym razem jej poświęcić uwagę. Podczas zwiedzania terenu, natrafiłam na jeden z moich ulubionych poznańskich tramwajów. Mam na myśli tramwaj typu N, tzw. enkę. Pamiętam, jak bimby tego typu kursowały liniowo po Poznaniu. Ich widok to dla mnie powrót do dzieciństwa, stąd też mam do nich sentyment. Kolejny raz jednak nasuwa się pytanie - a cóż z tym wspólnego ma Wartburg? Hmmm... co prawda tym razem na Madalinę przyjechałam rowerem, ale... eNka, wróćmy do niej. Otóż od dłuższego czasu lubię pozować z naszymi Wartburgami do zdjęć z innymi pojazdami zabytkowymi. Yyy... moment, moment. Napisałam "Wartburgami"? Przecież dotychczas wspomniałam tylko o Czerwonym. Cóż... ale ten wątek poruszę przy innej okazji.
Poznańska eNka jest dotychczas jednym z ciekawszych zabytków, z którym udało mi się zrobić zdjęcie z naszym Wartburgiem. Lubię je o tyle bardziej, że oba pojazdy uwieczniłam w bramie nieistniejącej już zajezdni tramwajowej przy ul. Gajowej.

Poniższe zdjęcie zrobiłam w zeszłą niedzielę na terenie zajezdni przy ul. Madalińskieogo. Widać na nim trójskład eNek.


Z kolei to zdjęcie zrobiłam 20 sierpnia 2010 r. Nasz Wartburg pozuje z tą samą eNką w bramie zajezdni Gajowa (tu od strony ul. Zwierzynieckiej).

Zamieszczam link do kolorowej wersji powyższego zdjęcia: http://phototrans.eu/14,456685,0,Konstal_N_602.html

wtorek, 18 listopada 2014

Mikołajka

Jak już wspomniałam wcześniej, jestem miłośniczką komunikacji miejskiej. W związku z tym oraz faktem, że w tym roku skończę 30 lat, postanowiłam zrobić coś nietypowego. Otóż swoje urodziny wyprawię w... autobusie!
Jednak nie będzie to byle jaki autobus. Wybór padł na Autosana H10-11.21 #9120 należącego do mojego ulubionego przewoźnika, czyli ZKP Suchy Las. Jestem znana z robienia nocnych zdjęć, dlatego przejazd odbędzie się w nocy z 6 na 7 grudnia 2014 r. Impreza też nie będzie typowa. Nie zamierzam zrobić z autobusu dyskoteki z napojami wyskokowymi. ;) Atrakcję ma stanowić możliwość sfotografowania autobusu w niezwykłych plenerach podczas tzw. fotostopów. Pewnie zastanawiacie się - a co to ma wspólnego z Wartburgiem? Otóż całkiem sporo!
Przed imprezą postanowiłam przejechać całą trasę i sprawdzić, jak prezentują się poszczególne miejsca, które będziemy chcieli odwiedzić podczas imprezy. W tym zadaniu niezawodnie pomógł mi Czerwony. Towarzyszyło mi dwóch Przyjaciół, którzy podpowiadali, gdzie warto podjechać i rozglądnąć się za ciekawą miejscówką. Objeżdżając trasę zrobiliśmy 262 km!
Poniżej zamieszczam zdjęcie jednego z miejsc, które odwiedziliśmy.


Dlaczego jest czarno - białe? Po prostu chcę okryć tajemnicą wszelkie atrakcje, które są przewidziane podczas autobusowych Mikołajek. Nawet kolorów Wam nie zdradzę. ;)

Podziękowania dla Macieja za stworzenie powyższego plakatu.

środa, 12 listopada 2014

Warum?

Zgodnie z pytaniem zawartym w temacie tego postu, postaram się wyjaśnić, co kryje się pod nazwą bloga: Wartburg Reisen.
Pochodzenia słowa Wartburg chyba nie muszę wyjaśniać. Jednak Czytelników, którzy nie śledzili poprzednich wpisów, informuję, że jeżdżę samochodem tej marki. Na blogu chcę opisywać historie, przygody i podróże, którym towarzyszy moje auto. I w tym miejscu chciałabym się skupić na słowie "podróże". Otóż podróżowanie w języku niemieckim jest opisywane słowem "reisen".
Jednak nazwa mojego bloga ma jeszcze drugie dno. Jestem miłośniczką komunikacji miejskiej. Fotografuję autobusy, tramwaje, trolejbusy, itp. Moją ulubioną marką autobusów jest Neoplan, choć nie ukrywam, że lubię także Ikarusy. Wracając jednak do Neoplana. W mieście, w którym mieszkam, czyli w Poznaniu, jest kilkanaście autobusów tej marki. Wśród nich jest jeden z moich ulubionych. Przedstawiam Wam go na poniższych zdjęciach:





Autobus został sprowadzony z Niemiec. Należał wcześniej do przewoźnika Vogel's Reisen. Tutaj też pada odpowiedź na postawione dzisiaj pytanie. Wielu przewoźników w Niemczech umieszcza słowo "reisen" w nazwie swojej firmy. Ma to nawiązywać do podróżowania, przemieszczania się. Mój samochód również pochodzi z Niemiec. Postanowiłam więc w nazwie bloga zawrzeć zarówno odniesienie do podróżowania nim, jak i mojej fascynacji autobusowo-tramwajowo-trolejbusowej. Stąd powstał Wartburg Reisen - moje wartburgowe biuro podróży.

czwartek, 6 listopada 2014

Czerwony

Wczoraj w skrócie przedstawiłam moją osobę, tak więc dzisiaj czas przedstawić głównego bohatera tego bloga. Jest nim samochód osobowy marki Wartburg. Wersja 1.3 S. Rok produkcji: 1991. Samochód, którym jeżdżę, powstał pod koniec wytwarzania tych pojazdów przez fabrykę w Eisenach. Przypomnę, iż ostatni Wartburg opuścił taśmę produkcyjną w dniu 10 kwietnia 1991 r. Natomiast mój Wartburg został po raz pierwszy zarejestrowany w styczniu 1991 r.

Poniżej Czerwony (tak na niego mówimy) pozuje w 'drzwiach rodzinnego domu', czyli w bramie fabryki VEB Automobilwerk Eisenach (w skrócie AWE). Jest to obowiązkowy punkt programu, który należy zaliczyć podczas kilkudniowego Das Internationale Wartburg Treffen in Eisenach, czyli Międzynarodowego Zlotu Wartburgów w Eisenach. Jednak o zlocie napiszę innym razem. :)
W tle widać prasę, w której 'tłuczono' kolejne elementy Wartburgów. Czerwonemu zapewne łza w reflektorze się zakręciła...

środa, 5 listopada 2014

Wstępniak

Dobry wieczór Wszystkim. :)



Mam na imię Izabela. Fotografia, komunikacja miejska, rower, motoryzacja... Sama nie wiem, od czego zacząć. Rozwijam kilka swoich pasji - każda jest inna. Fotografuję krajobrazy, architekturę, przyrodę, ale także... autobusy, tramwaje, trolejbusy, itp. Pojazdy komunikacji miejskiej stanowią istotną część mojego życia. Gdziekolwiek się nie pojawię, zwracam uwagę na to, jak rozwiązano kwestie transportu publicznego. Zwiedzam sieci tramwajowe, autobusowe, trolejbusowe. Odwiedzam zajezdnie i bazy przewoźników. Sporo podróżuję też na rowerze. Wyprawą rowerową mojego życia była tegoroczna podróż wzdłuż Dunaju, podczas której, wraz ze znajomymi, pokonaliśmy prawie tysiąc kilometrów. Od pewnego czasu prowadzę rajdy rowerowe. Sprawia mi wiele radości to, że mogę pokazać innym osobom różne ciekawe miejsca. Jednocześnie staram się opowiedzieć im kilka ciekawostek związanych z odwiedzanym właśnie regionem. Jednak nie skupiam się na przekazaniu tzw. suchych faktów. Wolę zaciekawić ich lokalnymi legendami lub przypowieściami. Zapoznaję uczestników rajdów z wytworami lokalnych rzemieślników oraz próbuję uwrażliwić ich na pielęgnowanie i kontynuowanie tradycji. Ale rower to nie wszystko. Uwielbiam jeździć także samochodem. Tym bardziej, że pojazd, którego używam, to nie jest typowe auto. Otóż jeżdżę samochodem marki Wartburg. Na co dzień i od święta. Na zdjęcia, na zakupy i do pracy. Wszędzie. Wraz z moją drugą połową jeździmy co roku do Eisenach na Międzynarodowy Zlot Wartburgów. Wbrew pozorom, wszystkie wymienione przez mnie pasje mają jednak wspólny mianownik. Jest nim: człowiek. Zarówno zwiedzając zajezdnię, fotografując chatki w Puszczy Pyzdrskiej, prowadząc grupę rowerzystów, czy też będąc na zlocie Wartburgów, mam mnóstwo okazji do poznawania wielu interesujących ludzi, którzy mają równie ciekawe pasje. Takie spotkania są okazją do wymiany doświadczeń i poglądów. Często są też zaczątkiem niesamowitych znajomości, a nawet przyjaźni. Wszystko to sprawia, że chętnie kontynuuję odkrywanie świata i ludzi poprzez pryzmat moich zainteresowań.