sobota, 20 grudnia 2014

Impreza, impreza i... po imprezie.

"Gdy emocje już opadną, jak po wielkiej bitwie kurz...". Cytując słowa Pana Bogdana Olewicza, rozpocznę swoją relację z urodzinowego przejazdu autobusem. Wszak od 6 grudnia 2014 r. minęły dokładnie dwa tygodnie, tak więc nadszedł najwyższy czas na opisanie tego wydarzenia.
Zacznę od początku, czyli... wstałam, zjadłam śniadanie... Nie, nie, nie - takich szczegółów przedstawiała nie będę. Przejdę od razu do momentu, gdy z samego rana wsiadłam na rower i pomknęłam na miejsce zbiórki uczestników rajdu rowerowego, który zupełnie przypadkowo został zorganizowany dokładnie w dniu moich 30. urodzin. Co prawda przewodnim tematem rajdu było Powstanie Wielkopolskie, ale nie przeszkodziło mi to, aby wystąpić tego dnia w roli Mikołajki. Wszak data zobowiązuje. Postanowiłam więc wyjątkowo zamienić kask na czerwoną czapkę z białym futerkiem - jeden z atrybutów Mikołaja. Tak 'wystrojona' podjechałam do źródełka przy Jeziorze Maltańskim. Swoim strojem od razu zwróciłam uwagę większości uczestników rajdu. Na szczęście prawie nikt nie wiedział o moich urodzinach, więc spokojnie mogłam kontynuować rowerową podróż. Choć pojawił się pewien problem - Kasia, prowadząca naszą grupę, oznajmiła, że trasa rajdu została trochę wydłużona, bo chciałaby nam coś pokazać. Jak usłyszałam, dokąd mamy pojechać, to stwierdziłam, że to takie "trochę" nie będzie. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, ale wiedziałam, że akurat tego dnia nie będę mogła w pełni uczestniczyć w rajdzie, gdyż musiałam dość wcześnie wrócić do domu. Tak więc wydłużenie trasy nie bardzo mi się 'uśmiechało'. Ale co zrobić - trzeba jechać. Chwilę po godzinie 10:00 ruszyliśmy w trasę. Poprzez Antoninek, Gruszczyn i Kobylnicę dotarliśmy do miejsca, w którym upamiętniono spotkania harcerzy. Jest nim tzw. polana zabytkowego dębu, na której umieszczono głaz z tablicą. Stamtąd, poprzez Gowarzewo, udaliśmy się do Swarzędza, gdzie znajdowała się meta rajdu. Na mecie czekała mnie niespodzianka. Otóż Prezes Oddziału PTTK, pod który podlegam z racji członkostwa w kole rowerowym, uroczyście złożył mi życzenia. Byłam mile zaskoczona tym faktem. Niestety wszystko przebiegało w dość sporym pośpiechu, gdyż z racji wydłużenia trasy przejazdu, a tym samym późniejszym pojawieniem się na mecie, mój czas, który mogłam poświęcić na rajd, dobiegał końca. Po tej drobnej uroczystości musiałam więc powrócić do mojego metalowego rumaka i czym prędzej pognać na nim do domu. Dlaczego tak się śpieszyłam? Hm... raczej powinnam pytanie zacząć od: do kogo. Oczywiście, że do mojego Wartburga. Plan był taki. Wracam z rajdu do domu, "ogarniam się" i czym prędzej wsiadam do auta. Następnie pędzę do Chludowa na bazę przewoźnika, od którego wynajęliśmy imprezowy autobus. Czym spowodowany był pośpiech? Otóż zależało mi, aby zrobić zdjęcie Wartburga z Autosanem. :) Miałam jednak niewiele czasu na to. Z rajdu wróciłam ok.14:00, a do Chludowa chciałam dotrzeć najpóźniej o 16:30, gdyż wiedziałam, że Autosan wyruszy z bazy ok. 17:00. Wszak o 17:40 miał się pojawić na dworcu autobusowym Jana III Sobieskiego, a jakby nie było - dojazd z Chludowa to nie jest taki mały rzut kamieniem.
Pędziłam, na ile przepisy w Polsce na to pozwalają. Przydała się też wiedza o omijaniu korków uliczkami mniej znanymi innym kierowcom. Dzięki temu udało mi się dotrzeć na bazę na czas. Autosan już stał przygotowany do wyjazdu, tak więc nie pozostało mi nic innego, jak ustawić się obok niego. Zrobienie zdjęcia nie było jednak takie proste. Byłam tak zagadywana przez pracowników (było to szalenie miłe, aczkolwiek w tej sytuacji odrobinkę przeszkadzające), że nie mogłam się skupić na ustawieniu jakiegoś sensownego kadru. Zdjęcie więc wyszło tak:


Następnie Czerwonego przestawiłam w stosowne miejsce i na kilka godzin pozostawiłam pod opieką pracowników mojego ukochanego przewoźnika. Ja natomiast wsiadłam na pokład Autosana i wraz z kierowcą pognaliśmy do Poznania, aby tam 'zgarnąć' uczestników imprezy. Na miejsce dotarliśmy przed czasem, więc było można spokojnie porobić zdjęcia. Jeszcze przed rozpoczęciem przejazdu otrzymałam już pierwsze prezenty - nie wymienię wszystkich, oprócz jednego - plakietki z agrafką z napisem Neoplan. Posiadanie takowej było moim marzeniem, które w końcu zostało spełnione. Dziękuję Darczyńcy. :)
Wybiła 18:00. Po przywitaniu uczestników ogłosiłam, iż możemy ruszać w trasę. Pierwszym celem była pętla autobusowa w Złotnikach-Wsi. Przyznam, że przed imprezą jakoś tak wyszło, że nie dotarłam w to miejsce. Niestety nie wiedziałam, że od mojej poprzedniej wizyty okolica pętli została nieco zmieniona. Spowodowało to, że ten fotostop nie bardzo przypadł mi do gustu, gdyż m.in. znaki drogowe popsuły kadr. W związku z tym zdjęcia z tego miejsca nie opublikowałam. Nie przejmując się jednak nie do końca udanym fotostopem, pojechaliśmy w następne miejsce, czyli do Łukowa. Tam z kolei mieliśmy spore pole do popisu. Miejsc do zdjęć było tyle, że jeszcze trochę i spędzilibyśmy tam całą noc. Jednak najbardziej podziwiałam kierowcę, który nie dość, że za pierwszym podejściem bezbłędnie przejechał przez bramę prowadzącą do pałacu (wierzcie mi, że było naprawdę wąsko), to później jeszcze doświetlał nam pałac światłami hamowania. Chciałam jednak dotrzeć do kolejnych miejsc, które były zaplanowane na ten wieczór, więc w końcu zarządziłam odjazd. Gdy wszyscy zapakowali się do Autosana, mogliśmy ruszyć do Obornik. Tam czekał już na nas ciekawy motyw industrialny, czyli instalacje Destylacji Polskich. Motyw zachwycił nawet mnie, choć przecież jako organizator wiedziałam, co nas czeka w ty miejscu. Jednak pogoda tak dopisała, że nawet wiatr wiał w tym momencie w odpowiednią stronę, co spowodowało, że zdjęcia wychodziły ciekawsze, niż to było w planach. No, ale trzeba był pędzić dalej. Zbiórka, do wozu i jadziem! Następny cel - Jaracz i Muzeum Młynarstwa. Po prostu "miód, cud i orzeszki". Piękna gra świateł, dobrze komponujące się w kadrze drzewa - zdjęcia wyszły po prostu bajeczne. I pomyśleć, że w tym ferworze niemalże zapomniałam, by zrobić jakąś przerwę na posiłek, czy coś w tym rodzaju. Na szczęście uczestnicy sami się o to upomnieli, więc po powrocie do Obornik, zrobiliśmy mały postój. No i tutaj po prostu zostałam powalona z nóg. Moi Drodzy przygotowali dla mnie tort. Nie byle jaki tort. Zostało na nim umieszczone zdjęcie z autobusem mojej ulubione marki. Ba - to był nawet mój ulubiony model! Dodatkowo zdjęcie zostało zmodyfikowane tak, że naklejka informująca, iż jest to pojazd ekologiczny, została przerobiona na logo mojego ukochanego przewoźnika. Natomiast numer na tablicy rejestracyjnej zmieniono na: PO IZA30. Przeżyłam pozytywny, spory szok. Aż żal było mi dokonać "kasacji" tego dzieła... No, ale żal też by było nie zjeść takiej słodkości. Przyznam, że rodzaj tortu też był dostosowany do mojego podniebienia - wywiad przez imprezą był wykonany perfekcyjnie. ;) Przy krojeniu tortu śmiechu było co nie miara. Jedna osoba życzyła sobie kawałek z wycieraczką, inna zawsze marzyła, aby zjeść zderzak. Fragment z logo ZKP Suchy Las postanowiłam osobiście wręczyć kierowcy, a mi przypadł oczywiście kawałek z logo Neoplana. A co z tablicą rejestracyjną? Hihi - była mała bitwa o to, kto 'schrupie' Izę. ;) W ostateczności tego 'zaszczytu' dostąpił święty Mikołaj. À propos - ten przemiły brodacz sprezentował mi rzecz niezwykłą. Otóż, jako miłośniczka, mam w swoich zbiorach modele autobusów. O dziwo jednak, nigdy nie nabyłam żadnego Neoplana. Święty Mikołaj postanowił więc zmienić ten stan rzeczy i... z worka prezentów wyciągną dla mnie model Neoplana N516 SHD, a żeby tego było mało, to jeszcze tak zupełnie w gratisie dołączył do tego... model czerwonego Wartburga. Zamurowało mnie!
Gdy jakoś wszyscy skosztowali pyszny tort, mogliśmy wyruszyć w dalszą drogę. Podjechaliśmy w okolice drewnianego mostu. Jest to dość znany w Obornikach most, więc nie mogliśmy odmówić sobie zrobienia zdjęcia z nim. Jednak wiedzieliśmy, że nie uda nam się na niego wjechać. Ograniczeniem była nośność mostu. Byliśmy na to przygotowani i fotostop był zaplanowany tak, aby poradzić sobie z tym problemem. Dzięki temu zdjęcia udało się wspaniale - nic nam nie zaburzyło idei. Zdjęcia zrobione, więc ruszyliśmy w kierunku następnego punktu. Niestety trochę źle się dogadałam z kierowcą (ewidentnie moja wina - za słabo znałam układ ulic) i przejechaliśmy skrzyżowanie, na którym mięliśmy skręcić. Na szczęście kawałek dalej mogliśmy bez problemu zawrócić i podążyć we właściwym kierunku. A przegapienie tego fotostopu nie wchodziło w ogóle w grę. Chodziło o miejsce, z którego rozpościera się widok na piękną panoramę Obornik. Zarówno za dnia, jak i w nocy to miejsce naprawdę prezentuje się ciekawie.
Ale nic to - trzeba było jechać dalej. Cel następny - Objezierze. Ile lat ja o tym marzyłam... Niestety, gdy zaczęłam interesować się sucholeską komunikacją, ZKP Suchy Las już tutaj nie jeździło. Jedyne, co udało mi się po tych czasach zachować, to tablice kierunkowe, które zdobyłam kiedyś w firmie. Kilka lat przeleżały u mnie w mieszkaniu, aż wreszcie mogłam je wykorzystać - takiego fotostopu nie mogło więc zabraknąć na tym wypadzie.
Lecimy dalej - niemalże dosłownie, bo się okazało, że trochę zbyt dużo czasu poświęcaliśmy na poprzednie postoje, a jeszcze nie dotarliśmy do Szamotuł, s co dopiero do Kobylnik! A te ostatnie były dla nas szczególnie ciekawe, więc postanowiliśmy najpierw tam zawitać. Gdy podjechaliśmy pod pałac w Kobylnikach, nawet nie zdążyliśmy dobrze autobusu opuścić, a już pojawił się ochroniarz. Z dobre 10 minut musiałam mu wyjaśniać cała sytuację, gdyż okazał się, że nikt nie uprzedził go o naszej nocnej wizycie, pomimo iż dzwoniłam i pisałam do recepcji. Grunt, że jednak chociaż jakieś zdjęcia udało się tam zrobić. Szybki wyjazd spod pałacu i pędem pomknęliśmy do Szamotuł. Tutaj udało nam się zrobić tylko zdjęcia na tle bazyliki i elewatorów. Resztę fotostopów musieliśmy odpuścić, gdyż zbliżała się godzina, kiedy kierowca powinien kończyć swoją pracę. Pojechaliśmy więc możliwie najkrótszą drogą do Poznania. Na dworcu podziękowałam uczestnikom za przybycie i szereg przygotowanych przez nich niespodzianek. Natomiast ja na pokładzie Autosana powróciłam wraz z kierowcą do Chludowa. Gdy tam dotarliśmy, była godzina 2:00. Pokręciłam się jeszcze chwilę po bazie, aby porobić zdjęcia autobusów, aż w końcu wsiadłam do mojego Czerwonego. Jednak nie pojechałam prosto do domu. Po drodze zjechałam na parking, aby... w końcu dolać płynu do spryskiwaczy. Ostatnimi czasy byłam tak pochłonięta przygotowaniami do imprezy oraz innymi projektami, że nawet nie miałam czasu na tak ważną czynność. Ciekawe, jak dziwnie musiała wyglądać kobieta grzebiąca pod maską Wartburga o 2:00 w nocy na parkingu przy zajeździe o cudownej nazwie "Dziupla"...

 Oto zdjęcie, na którym właśnie 'kasuję' Neoplana, czyli taka foto-kronika kryminalna. ;)

Zapraszam na fotorelację z imprezy -> link.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz