niedziela, 23 kwietnia 2017

100 000

I nastąpiło! Wydarzyło się! Przeskoczył...

Licznik w Czerwonym przekręcił się na 'magiczne' 100 000 km. Co prawda najpierw samochód został odstawiony na pół roku (bo zima, bo sól, bo trzeba obmyślić, gdzie i jak ma wypaść ta liczba, bo może by remont zrobić, itd.), ale... Koniec końców - wspólne dyskusje doprowadziły do jedynego, najsensowniejszego rozwiązania. Zapraszam na fotorelację z tego dnia. :)

Na początek zdjęcie ze spotkania z innym czerwonym pojazdem:


Trafiło się na tyle atrakcyjne miejsce, że nie przestawiając samochodu, mogłam sfotografować kolejny, zabytkowy pojazd.


Żeby nie było nudno - na tym samym parkingu spotkaliśmy jeszcze jeden ciekawy pojazd. Też czerwony. (Dla wyjaśnienia - na miejscu parkingowym dla inwalidy zaparkowałam tylko na momencik, aby wykonać poniższe foto).


Następnie udaliśmy się w miejsce, które znam od wielu, wielu lat.
Swarzędz, ul. Mała Rybacka.

W zasadzie niewiele się tutaj zmieniło (domek wyblakł, podniesiono poziom ulicy).  Dla porówniania zamieszczam zdjęcie, które wykonałam ok. 2005 r.



Następnie podjechaliśmy w miejsce, w którym na co dzień można spotkać autobusy. Skorzystałam, że na pętli było pusto i podjechałam na momencik na przystanek, aby zapozować na tle tego dworca. Muszę przyznać, że nieco się zmienił na przestrzeni lat...


Kolejnym, odwiedzonym przez nas miejscem, była aleja drzew, która prowadzi do Uzarzewa. Od lat fascynuje mnie ten widok i stanowi on tło moich komunikacyjnych zdjęć.


W samym Uzarzewie znajduje się z kolei drewniany kościół św. Michała Archanioła. Nie mogłam sobie odmówić ustawienia Czerwonego w tym miejscu.


Jednak najlepsze zostawiliśmy na koniec. Aleja Filozofów... Tak - to dokładnie to miejsce, które opisałam tutaj -> klik.


Nie muszę udowadniać, że lubię wracać w to miejsce. Wystarczy poniższe zdjęcie porównać z tym -> klik. ;)


No! I klu tematu! Czerwony zajechał przed dwór Augusta Cieszkowskiego. Jest to miejsce, z którym związana jest także moja rodzina. W czasie, kiedy moi bliscy mieszkali w Wierzenicy, dwór prezentował się następująco:


Natomiast obecnie wygląda tak:


To naprawdę niebywałe, że partonem mojej uczelni był ten człowiek. Podejmując studia na niej nie wiedziałam, że postać tego filozofa tak zmieni moje życie. Dzięki rozmowom o Nim dowiedziałam się, że moja rodzina mieszkała w Wierzenicy. Ba! Moi Bracia spędzili tutaj część swojego dzieciństwa. Jaki los potrafi być przewrotny...
 

Na kolejnym zdjęciu widać plebanię, która... dawniej była budynkiem szkoły. Kierownikiem tej szkoły był mój wujek. :D Świat jest maleńki, prawda?


Na zdjęciu z rodzinnego albumu ten budynek dawniej prezentował się tak:



To właśnie tutaj - na polanie przed kościołem pw. św Mikołaja w Wierzenicy - na liczniku Czerwonego wybiło 100 000 km przebiegu. Tym samym zakończył się pewien dział w naszym życiu. Co dalej przyniesie los? Zobaczymy...



Na koniec zostawiam sentymentalne foto Czerwonego i jego pani, przy okazji dziękując fotografowi za uwiecznienie nas w tym ważnym dla nas miejscu...

niedziela, 9 kwietnia 2017

"Ha, ha, haczyk".

Tytuł zaczerpnięty z piosenki zespołu Akurat -> klik., która w sumie treścią wpisuje się odrobinę w dzisiejszy wpis.
 ----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tym razem się nie zakopałam, ale też będzie ciekawie. ;)
Minął rok od wydarzenia, które opisałam -> tutaj.

To, co wówczas przeżyłam, bardzo wpłynęło na moje dalsze życie. Przewartościowałam wiele tematów. Uzmysłowiłam sobie, jak dużą wolę walki mam w sobie. Jak wiele zależy ode mnie samej.

Dzisiaj jestem inna. Poznałam swoją wartość. Udowodniłam sobie, że moje dotychczasowe postępowanie było słuszne. W czasie, kiedy inni imprezowali i oddawali się przyjemnościom, ja zdobywałam wiedzę. Żeby nie było - nie jestem nawiedzona. Też lubię 'rozerwać się'. Jednak staram się nie zapominać o wartościach. Zdobyta przez lata wiedza (jednak nie uważam siebie za chodzącą encyklopedię) pozwoliła mi podjąć racjonalne decyzje i przetrwać w trudnej sytuacji. Na samą myśl, że inne kobiety w takiej sytuacji (pominę, że to i tak nierealne, by któraś z nich zdecydowała się na taki samotny wyjazd samochodem ;) ) spanikowałyby i nie wiedziały co robić, napawa mnie do dzisiaj podziwem (to za duże słowo, ale niech tak zostanie) do samej siebie. W tym miejscu dziękuję tym, którzy byli moimi życiowymi nauczycielami. Osobne podziękowania za saperkę, która została mi sprezentowana jakiś czas przed tamtym wyjazdem. ;) Przy okazji - przeglądając zdjęcia, znalazłam jeszcze jedno z tamtej feralnej nocy. Zrobiłam je jakoś tuż po ugrzęźnięciu na muldzie.



W ramach rocznicy nie pojechałam do Puszczy Pyzdrskiej. Nie powiem - chciałam pojechać. Jednak kilka innych tematów sprawiło, że tego dnia postanowiłam zabrać Czerwonego na krótszą i mniej brzemienną w skutki wycieczkę.

Z racji tego, że moje kolana nie są w najlepszej formie, a tego dnia odbywał się rajd rowerowy, na który chciałam się wybrać, postanowiłam uruchomić ciekawy zestaw. Odkurzyłam Czerwonego (odstawiłam go na pół roku, aby zimą sól drogowa nie rozwijała korozji) i pożyczyłam wieszak na rower. W ten oto sposób powstało coś takiego:



Gdy ruszyłam przez miasto, wzbudziłam niesamowite zainteresowanie wśród ludzi. Kobieta za kółkiem Wartburga z rowerem na haku???!!! Ale że jak???!!!

Pierwszy raz jechałam takim zestawem. Przyznaję - dziwne uczucie. Niemniej - przypomniałam  sobie kilka zasad z... prowadzenia autobusu. :D W zakrętach musiałam się 'naddawać', aby nie zahaczyć o coś wystającym kołem od roweru.

Stwierdzam jednak, że bardzo spodobał mi się taki sposób przewożenia roweru. Była to też okazja, aby po raz pierwszy przetestować hak w samochodzie i wykorzystać trzecią tablicę rejestracyjną. :)

Mocowanie roweru okazało się bardzo pewne i skuteczne. Jadąc w jedną stronę całość została zamocowana z męską pomocą, jednak w drodze powrotnej w pełni sama poradziłam sobie z tym zadaniem. Poza tym byłam konwojowana w jedna stronę, aby sprawdzić, jak całość zachowa się, np. przy pokonywaniu przejazdów tramwajowych. Aniołowi Stróżowi bardzo dziękuję za otoczenie opieką. :)

P.S. W przeddzień rocznicy zeszłorocznego zdarzenia otrzymałam prezent. Tzw. kartę przeżycia.
Cóż to takiego? Prostokątny kawałek metalu. Odpowiednio uformowany. Z ostrymi i ząbkowanymi brzegami. Posiadający otwory i wycięcia. Taka karta jest jednocześnie piłą, śrubokrętem, linijką, otwieraczem do butelek, kątomierzem, nożem, kluczem do śrub. Obdarowujący nie był świadomy, że właśnie zbliża się rocznica mojego zakopania się w lesie. Tym bardziej uśmiałam się na taki zbieg okoliczności. Dziękuję za ten prezent. :)

sobota, 8 kwietnia 2017

Motor show.

Z racji tego, iż rozsmakowałam się w bywaniu na targach motoryzacyjnych, nie mogło mnie zabraknąć na tegorocznym Motor Show. Co prawda nie są to targi poświęcone w głównej mierze zabytkowym pojazdom, niemniej uważam, że dobrze jest się orientować również w aktualnych trendach panujących w branży motoryzacyjnej. :)

Na początek stoisko Mazdy z autami w modnym od pewnego czasu kolorze lakieru.


Później 'zahaczyliśmy' o dział z terenówkami. Co prawda uważam, że lepszej terenówki, niż mój Czerwony, nie ma, ale chętnie z ciekawości zaliczyłabym rundkę takim "Odkrywcą". Z resztą - do tego, co te pojazdy potrafią, jeszcze wrócę w tym wpisie. :)


Auto z koniem - klasyka tematu.


Szkoda tylko, że nie zaprezentowali wersji czerwonej -> klik i klik. ;)

Przy okazji - podczas takich imprez zastanawiam się, czy mężczyźni przychodzą tutaj, aby oglądać piękne kobiety czy szybkie samochody (tudzież odwrotnie ;) ).


Skoro jesteśmy przy temacie pięknych kobiet i luksusowych samochodów - nie mogło także zabraknąć samochodów rodem z kolejnej części filmów z agentem 007. ;)


O dziwo - znalazło się też stoisko bliższe moim zainteresowaniom. Co prawda nie jestem fanką tej marki włoskiej motoryzacji, ale z braku laku... zdjęcia trzeba było zrobić. ;)


Natomiast w hali obok trafiłam na coś znacznie ciekawego. Nie ukrywam - przejażdżka Garbusem (oczywiście, nieco bardziej kompletnym, niż ten widoczny na zdjęciu) jest na liście moich motoryzacyjnych marzeń. :)


No i  miłe zaskoczenie! Po raz pierwszy spotkałam się z tym, że 'super fury' były prezentowane przez 'super mężczyzn'. W końcu i ja miałam na kim oko zawiesić. ;) 


Zainteresowało mnie także 'miasteczko' stworzone przez lubianą przeze mnie niegdyś czeską markę. Muszę przyznać, że spędziliśmy chwilę na obserwowaniu samochodów pokonujących ten tor. Osobiście nie miałabym odwagi go pokonać, ale przyglądanie się zmaganiom innych osób jak najbardziej wchodziło w rachubę. :)


Zwiedzając kolejną halę, nie mogłam pominąć pewnego stoiska. Wszak, te samochody mają coś wspólnego z moim Czerwonym! Nadal zastanawiacie się co? Napiszę o tym w innym wpisie. ;)




Pamiętacie te zdjęcia -> klikklik, zamieszczone na moim blogu?

To teraz prezentuję coś z aktualnych produktów. Niby świat idzie do przodu, a jednak pewne stare pomysły są wciąż aktualne. :)




Zaciekawiła mnie już jakiś czas temu ta firma i nie ukrywam "przytuliłabym' pojazd, który zaprezentowała na targach. :)


A spotkaliście się już z kodem QR przy samochodzie? Ja tak!



Wróćmy jeszcze do klasyków - na szczęście nie tylko 'włoszczyzna' została zaprezentowana. Można było nacieszyć oko czymś pochodzącym nieco bliżej zza naszej zachodniej granicy. :)




Obiecałam na początku wpisu, że jeszcze wrócę do tematu "Odkrywcy". Cóż - ta marka również pokusiła się o stworzenie miasteczka. Nie powiem - niektóre ewolucje wykonywane przez te pojazdy zapierały dech w piersiach. Jednocześnie było mi smutno - mój Czerwoniec tak nie potrafi. :(






Na pocieszenie - gdy przeszliśmy w dalszą część targów - nastąpiło totalne zaskoczenie. W dziale tuningowym spotkaliśmy znajomego Wartburga! Banan na twarzy gwarantowany! Przy okazji zwracam uwagę, że auto nieco zmieniło się od poprzednich... targów -> klik.



Poza tym sami zobaczcie, jakie jeszcze fury znalazły się w tym dziale:



Podzielę się jeszcze zdjęciami z działu poświęconego kamperom. Szczególnie zainteresował mnie model, do którego można zapakować... samochód osobowy. :)


I na koniec patriotyczny smaczek. Czy uwierzycie, że te pojazdy to są polskie produkty? Przyznam, że byłam mile zaskoczona, że Nasi Rodacy potrafią skonstruować tego typu samochody. Życzę powodzenia! :)