wtorek, 8 marca 2016

Dzień kobiet.

Dla Czerwonego i dla mnie jest to bardzo ważny dzień. 

Choć minęły już trzy lata, to pamiętam, jakby to było dzisiaj. Misiek wrócił do domu. Uwielbiam frezje, ale bukietem czerwonych róż też nie pogardzę. Jednak po wejściu do domu nie dostałam od niego żadnych kwiatów. W pierwszym momencie czułam się zawiedziona. Jedak po chwili w mojej dłoni leżał już pęk kluczy. "Spójrz za okno" - usłyszałam. W te pędy podbiegłam do okna, otworzyłam je i wychyliłam się nieco. Z wrażenia o mało nie wypadłam. Na dole stał... czerwony Wartburg. :-O

Wiedziałam już nieco wcześniej, że moja przygoda z Białym dobiega końca. Nie sądziłam jednak, że jego następca pojawi się w moim życiu akurat w takim dniu.

Po chwili byliśmy już na dole. Misiek przewiózł mnie 'wokół komina'. Auto powalało swoim rewelacyjnym stanem technicznym. Było prawie nowe. Kierownica niewyświecona. Fotele niewysiedziane. Niemalże pachniał nowością. Na liczniku 67 000 km przebiegu. Nówka! Niemniej - radość mieszała się z niesamowitym smutkiem. To był gwóźdź do trumny Białego. Białego, którego tak uwielbiałam (napisałabym, że wręcz kochałam, ale - to przecież "tylko" samochód).

Ilekroć wsiadam do Czerwonego i widzę kolor jego lakieru, od razu przed oczami mam bukiet czerwonych kwiatów, a to z kolei przypomina mi, w jakich okolicznościach dostałam kluczyki od niego.

Dzisiaj też spędziłam wieczór z Czerwonym. Zawiózł mnie, a gdzieżby indziej, jak nie do Centrum Kultury w Suchym Lesie. Po wielu latach w końcu wybrałam się do... kina (o ile mogę to tak nazwać). Skorzystałam z tej oferty -> klik.

Zajechałam na ostatnią chwilę. Byłam przekonana, że o miejscu siedzącym mogę zapomnieć. Gdy weszłam do sali - zaniemówiłam. Na 200 miejsc zajętych było... ok. 20. Dzięki temu usiadłam w 3 rzędzie. Przyznaję, że na tak kameralnym pokazie chyba nigdy nie byłam. :)

Pierwszy film wywołał sporo zabawnych reakcji i to pomimo tego, że poruszał on temat rasizmu. Jak widownia się rozkręciła (szczególnie jedna Pani, która zarażała swoim śmiechem pozostałych ludzi), to na sali było słychać jeden wielki ubaw. Czułam, jak stres z całego dnia ze mnie spływa. Zrelaksowałam się.

Nastąpiło 20 minut przerwy. Na kolejnym seansie pojawiło się więcej osób. Może nawet 50.

Tym razem film był trudny. Momentami obrazy kojarzyły się z tym, co można podziwiać w dziełach Pedro Almodóvar'a. Tutaj myślą przewodnią była młodość. Przedstawiano ją na różny sposób. Najważniejsze zdanie, jakie z niego zapamiętałam to: "emocje to wszystko, co mamy". Utkwiło mi to pewnie dlatego, że ja wiele rzeczy obserwuję, przeżywam i analizuję. Dość emocjonalnie podchodzę do życia.

W filmie wspomniano też, że ludzie nie są ani piękni, ani brzydcy, ale pociągają nas ci pośrodku. Ja bym jeszcze dodała, że także emocje im towarzyszące. Wszak to one pozostają, gdy uroda już przeminie.

Po wszystkim poszłam do samochodu. Zrobiłam zdjęcie - po lewej stronie widać wejście do Centrum Kultury i Biblioteki Publicznej w Suchym Lesie.


Znów pojechałam na ulicę, którą opisałam w tym wpisie -> klik.
Stanęłam z boku. Wyłączyłam silnik. Uchyliłam okno i... 'słuchałam' ciszy. Wyobrażacie sobie? Znajdowałam się w Poznaniu. Mieście, w którym mieszka ponad 550 000 ludzi. A ja 'słyszałam' ciszę. Jedyne dźwięki, jakie do mnie docierały, to kropelki mżawki uderzające o dach Czerwonego i szum samochodów skręcających na skrzyżowaniu znajdującym się nieopodal. Jednak ruch o tej godzinie był już znikomy, więc głównie słyszałam tę kapiącą z nieba wodę... Gdy przemyślałam swoją młodość ;) i napałałam się tą ciszą, pomknęłam do domu. Wyciągnęłam telefon i sfotografowałam ten 'bukiet kwiatów', który dostałam trzy lata temu:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz